środa, 27 lutego 2013

Samo w domu


 
 
 
Dziecko oczywiście ! Od kilku dni mamy problem… czy 7 i pół latek może zostać sam w domu czy nie ? Zdania są podzielone. Główny zainteresowany czyli Antek zabrania nam zatrudniania baby-sitter bo jest duży, samodzielny, odpowiedzialny… nawet na wieczór. Nie i nie słyszę z każdej strony.

 

Ja wciąż zaniepokojona mama zamawiam baby-sitter jak gdzieś z mężem wychodzimy… jak do tej pory… Mój mąż był mojego zdania ale pod wpływem nacisków Antka je ostatnio zmienił.

W zeszły poniedziałek byłam z moim synem na kontroli u pneumologa. Ten lekarz jest też pediatrą i dobrze Antosia zna. Pewna swoich racji zadałam jej pytanie i ?.... cała moja pewność rozpłynęła się w powietrzu. Usłyszałam, że jak najbardziej może zostawać sam tym bardziej, że sam tego chce, sam może zasypiać wieczorami, gdy nas nie ma w domu itd, itd… że trzeba mu zaufać, zabezpieczyć ale zaufać, że dziecko samo czuje i ... że skąd we mnie tak mało zaufania do własnego syna ?!

Antek z uśmiechem zwycięzcy słuchał tego monologu lekarza a mi mina rzedła ! Bo dla mnie on jest wciąż taki malutki buuuuu….

 

Spytałam o zdanie moją mamę… a mama podziela zdanie lekarza, zresztą przypomniała mi jak to żyliśmy, gdy ja miałam 7 i pół a mój brat 6 i pół… sami zostawaliśmy w domu godzinami, przed szkołą, po szkole, z kluczem na szyi… o 14h ona dzwoniła z pracy – jak ja nie szłam do szkoły na 2 czy 3 zmianę bo to takie fantastyczne czasy były - i mówiła co mam przygotować do obiadu : zazwyczaj obrać 10 ziemniaków, zetrzeć 3 marchewki na tarce z jabłkiem albo selerem… Gotowałam od najmłodszych lat, z chęcią. Mój syn obrać ziemniaków nie potrafi ! hi, hi ! Muszę go nauczyć w najbliższych dniach. Przypomniała mi też moje stanie w kolejkach po kawę, papier toaletowy czy inne mięso, wspomniała też o co sobotnich kolejkach przed piekarnią po chleb. Czy ktoś nad nami wtedy tak skakał, troszczył się ? Nie… musieliśmy być samodzielni, zresztą nawet instytucji baby-sitter po prostu… nie było.

niedziela, 24 lutego 2013

Wychować dziecko w wierze… jak ?

 

zdjecie z Antkowego chrztu
 

 

Do tego zobowiązaliśmy się na chrzcie jako rodzice czy chrzestni. Później życie weryfikuje nasze szczytne zamierzenia, redukuje je i ugniata, czasem niweczy. Tym bardziej, że żyjąc na emigracji i w rodzinie wrogo nastawionej do wiary i do kościoła to zadanie jest niezwykle trudne ! Wiem coś o tym…

 

Mój mąż otrzymał chrzest ale już żadnych innych sakramentów ani katechezy nie. Gdy go poznałam w Polsce, w 1995 roku, był niewierzący. Nie miał też specjalnej religijnej kultury czy wiedzy. Dla mnie jednak religia i wiara zawsze były bardzo ważne. Zaczął mi więc towarzyszyć, czasem na mszy, czasem na jakiś rekolekcjach czy w jakiejś grupie przy-kościelnej. Gdy urodził się Antoś nawet nie poddał w wątpliwość faktu jego chrztu i dalszej edukacji religijnej. Antek chodzi na katechezę, którą zresztą uwielbia, i na mszę, nie co niedziela ale minimum raz w miesiącu jak jest msza dla rodzin. Z praktyką we Francji nie jest tak łatwo jak w Polsce. W kościołach jest jedna msza w niedzielę, zazwyczaj o 10h albo o 10h30… jeśli się wyjeżdża , idzie na concert albo zaśpi to już niestety przepadło.

 

Problemem na dzień dzisiejszy są dla nas rodzice mojego męża i jego rodzina, do której nam najbliżej, fizycznie i geograficznie…

Stéphane chodzi już prawie regularnie z nami do kościoła, zaczął też się modlić, jakoś tak sam, myśli o 1 komunii Antka… Dziadkowie małego jednak tego nie podzielają i wszystko byłoby dobrze, gdyby się nie wtrącali w nasze wychowanie, nasze wartości i zasady postępowania… Bo jak określić ich aluzje a czasem wręcz krzyki złości, gdy mówimy im, że idziemy na Bożonarodzeniową liturgię czy na Wielkanocną a oni z krzykiem  i z agresją twierdzą: “że rujnujemy porządek posiłku, że po co to, na co, że w cholerę z mszami itd”… Te słowa padały przy Antku, który później w samochodzie dopytywał dlaczego babcia z dziadkiem nie idą z nami, dlaczego msza im się nie podoba itd… Musieliśmy z biegiem czasu zrezygnować z wizyt podczas świąt u nich, gdyż stawało się to nieznośne. W tym roku oni mają być u nas na Wielkanocy… już się boję, że znowu stanie nam na drodze “problem mszy”, z której my nie zrezygnujemy a oni? Może się obrażą? Nie wiem…
 
Antek nie rozumie… dlaczego jego chrzestny, dziś tata małej dziewczynki zapisał ją do katolickiej szkoły i teraz by być przyjętym będzie ją chrzcił na szybko bo mała nie ochrzczona… a tak jej nie przyjmą. Antek nie rozumie jak jego dziadek przed TV z krzykiem reaguje na wszystko co dotyczy islamu, bo to jest według niego bee… chwali katolicyzm a później odmawia pójścia z nim na mszę. Nie ma ani spójności, ani logiki ani konsekwencji w ich postępowaniu… I niestety nic nie mogę z tym zrobić.

sobota, 23 lutego 2013

Historycznie

roze z zeszlego tygodnia, bukiet dostalam od meza a do dzis tak sie trzymaja!



Miała być wiosna, zrobiła się zima i to taka z płatkami śniegu dzisiaj… wszystko od razu topnieje, ale zawsze, w Bordeaux to rzadkość ! Zimny week-end więc… W zeszłym tygodniu mój ojciec zapodał mi kilka pytań, na którymi myśli pisząc swój kolejny naukowy artykuł. Zaczęłam więc myśleć i nad nimi ja… wyciągnełam nawet kilka relikatowych książek z czasów mojej doktorskiej tezy… Bo pytania ma niełatwe :

Czy można historię i kulture zdefiniować w sposób ontyczny ? Jeśli tak to co z tych definicji wyniknie ? Czy istnieją wspólne przestrzenie styku pomiędzy historią a kulturą, gdzie i o jakim charakterze? Jakie miejsce dla pamięci historycznej w tym układzie? I czy historia może być tylko narracją?

 

Sięgnełam więc do tych definicji I pytań, które kiedyś były mi bardzo bliskie. Mam kilka pomysłów i odpowiedzi… Może się przydadzą?

czwartek, 21 lutego 2013

Pocztówka z Rosji

 photo DSC06338_zpsbc8d4a6c.jpg
 
 
 
Ukazująca jedną z tak wielu jej twarzy… w powieści « Léna »… To pierwsza powieść  kobiety, paryskiego lekarza Virginie Deloffre, pierwsza lecz jakże udana. Sięgnełam po nią, gdyż czytam wszystko co dotyczy Rosji pomimo tego, że nad Rosją już nie pracuję. Ciekawość, sentyment, przyjaźnie, wiedza i ten… mrok, to wszystko jeszcze we mnie zostało, jest i mam nadzieję, że będzie ze mną do końca a może też pozwoli mi i o Rosji pisać w sposób literacki, nie naukowy.
 
W « Lénie » jest wszystko to co tak bardzo mnie w Rosji ciekawi, przyciąga… ogromna przestrzeń, którą człowiek próbuje okiełznać od wieków, srogość klimatu i relacji międzyludzkich, jakaś ciemność, napięcie, niezrozumienie, poczucie niebezpieczeństwa i ciągły pęd do doskonałości. Rezygnacja, nieruchomość, czekanie jak w życiu Leny i nadczłowieczeństwo w zdobywaniu przestrzeni, w której można marzyć i być wolnym – kosmosu, to mąż Leny Dmitri… Jakieś kolektywne Eldorado w dzielonych mieszkaniach komunalnych i dumie z Gagarina.
Wszystko jest w tej powieści… absurdalność i paradoksalność życia tam, w końcu lat 1980…
Delffore potrafiła oddać to w języku, w poezji, w opisach… mało znam tak prawdziwych książek o Rosji.

wtorek, 19 lutego 2013

Po 7 kilogramów owoców i warzyw w tygodniu


Zdublowalam wpis z mojego bloga kulinarnego bo w sumie dotyczy on mojej aktualnosci...
 

 

Tyle mniej więcej konsumujemy i nie wliczam w to ziemniaków. Dopiero ostatnio zdałam sobie z tego sprawę a właściwie w piątek jak uprzejmy pan dostarczył mi świeże warzywa, owoce, jajka I mięso na kolejny tydzień. Wniósł to na drugie piętro a było co wnosić!

 

W trójkę, rodzice czyli my i nasz 7 letni syn konsumujemy 7 kg owoców i 7 kg warzyw w ciągu 7 dni. Nagle wydało mi się to ogromnie dużo a tak jest przecież od lat, od zawsze… Na przykład w tym tygodniu:

1 kg mandarynek

3 kg pomaranczy – część na sok w sobotę bądź w niedzielę rano

3 spore grejpfruty

1 kg jabłek

1 kg gruszek

1 kg kiwi

Tyleż cytryn

1 kg bananów

 

A często też teraz ananas bądź świeże mango… Podobnie rzecz ma się z warzywami i to bez ziemniaków, mrożonek czy konserw bo z tego wszystkiego też korzystam.

 

Relatywnie mało zjadamy mięsa około 1,2 do 1,5 kg w tygodniu, 600-700 g świeżych ryb… ale może ze 100g wędlin i to nie co tydzień.

 

Myślę, że a francuska struktura jedzenia jest jednak zupełnie różna od polskiej… choć może się mylę. Ale jak przypomnę sobie nasz rodzinny stół to tak to nie wyglądało… to były jednak inne czasy!

Nie wiem też czy można porównać koszt takiego żywienia… u nas to około 700 euro miesięcznie wraz z produktami do domu typu proszek, pastylki do zmywarki itd… czyli jakieś 2800 złotych… żywność jest u nas jednak znacznie droższa niż w Polsce np: 1 kg mandarynek to 3,9 euro czyli 16 złotych, 1 kg jabłek to od 2,20 do 3,40 euro czyli od 8-9 złotych do 12 złotych, a mięso… wołowina od 20 euro za 1 kg wzwyż… ta na befsztyk to już 31 euro za 1 kg, kurczak około 1,7 kg to 17-18 euro… Piszę oczywiście o żywności od rzeźnika, z warzywniaka… w promocji w supermarkecie można dostać taniej ale tam nie kupujemy szczególnie bo ostatnich skandalach żywieniowych. Moje koleżanki przyznają, że jestem ekonomiczna bo one zazwyczaj wydają dużo więcej na jedzenie.

Jak jest u was?

poniedziałek, 18 lutego 2013

Siła « Porażki »


 
 

Czy wiecie kto :

-          zbankrutował w wieku 31 lat

-          przegrał wybory legislacyjne w wieku 32 lat

-          znów zbankrutował w wieku 34 lat

-          stracił miłość swojego życia w wieku 35 lat (zgon)

-          przeszedł przez depresję w wieku 36 lat

-          znów przegrał wybory w wieku 38 i następnie 43, 46, 48, 55 i 56 lat?

A został Prezydentem Stanów Zjednoczonych w wieku 60 lat?

 

Ten człowiek nazywał się Abraham Lincoln…

 

Czy wiecie ile razy siedział w więzieniu, ile razy go pobito, wyrzucono z pociągu, zepchnięto z chodnika? Mężczyznę o nazwisku Gandhi…, który pomimo tego, że był adwokatem brytyjskiego imperium nie mógł podróżować ani w pierwszej ani w drugiej klasie pociągu tylko w trzeciej…

 

Akurat, dziwnym zbiegiem okoliczności obejrzałam dwa filmy opowiadające historię tych ludzi. Pierwszy w sobotę w kinie, drugi w niedzielę w TV, na Arte.

 

Pierwszy jak wiadomo jest dziełem Steven’a Spielberg’a, ma 12 nominacji do Oskara i jest dość niesamowitym filmem. Opowiada bowiem tylko kilka ostatnich miesięcy z życia Lincoln’a, jego walkę o przegłosowanie 13 poprawki do Konstytucji znoszącej niewolnictwo w USA. Kończy się właśnie czteroletnia wojna secesyjna… kraj jest pogrążony w żaołobie, kryzysie… ruiny pól walki, wielkich plantancji i miast północy straszą. W Białym Domu urzęduje człowiek pokoju, samotny kapitan przeciwstawiający się jednostkowym interesom otaczających go wybranych. Film jest niezwykle trudny, historyczny, pełen debat i zebrań, na których jak na dłoni ukazano małość i wielkość polityki i tych, którzy się nią parają.  Podczas seansu około połowa widzów opuściła salę… Może oczekiwali słodkiej historycznej rekonstrukcji, takiej łatwo strawnej papki? Rozczarowali się… ja byłam zachwycona. We Francji film wszedł na ekrany 30 stycznia.

 

Gandhi… to dużo starszy film, z 1982 roku, nagrodzony 8 Oskarami, Golden Globami itd… Ten film może być łatwiejszy w odbiorze, jednakże sposób ekranizacji nie przesłania jak w Lincoln’ie przesłania… I refleksji o sensie i samej esencji polityki. W ogólnym globalnym dyskursie o jej małości by nie napisać zepsuciu te dwa filmy przypominają nam o jej wielkości o tym, że dla niektórych polityków Dobro wspólne jest ponad innymi interesami… I to jest duża nadzieja…

Gandhi jak i Lincoln zostali pozbawieni życia… przez wrogów, fanatyków, tych dla których to co wyżej nie ma najmniejszego sensu.

 

Biorąc pod uwagę nasze bardzo przyziemne i materialne kryteria ponieśli porażkę, zapłacili straszną cenę bo tak na zdrowy rozum mogli siedzieć sobie cicho, w pieleszach, dbać o swoje jak to się teraz często mówi… I większość ludzkości należy  z pewnością do tej ostatniej grupy. Pozostaje mieć nadzieję, że jednak nie wszyscy.
 
Bo tylko siła « Porażki » zmienia ten swiat na lepsze!


 

 

A z bardziej prozaicznych spraw… WIOSNA! Wiosenny tydzień w Bordeaux, 14°C I słońce… hurra…
Domy na mojej ulicy... w sloncu.

piątek, 15 lutego 2013

Nie tylko uległa, ale też zbyt pracowita ! … i jeszcze raz o papieżu.


to jak jestem w formie, gramy z Antkiem w paddel.
 

 

Wolałabym zebyście mnie dzisiaj nie oglądali ani wy czytelnicy tego bloga ( z całym szacunkiem) ani nawet mój syn czy mój mąż. To jeden z tych dni, który należy tylko… przeczekać. O 9h rano wyrwałam prawą, górną ósemkę, musiałam. Na policzku mam więc przyczepione woreczki z zimnym azotem, które co godzinę zmieniam ! Buuu… Co 2 h biore 60 g kodeiny na zmianę z ibuprofenem i tak do jutrzejszego wieczora. Prawy kącik ust mam lekko naderwany bo trudno było wyciągnąć te ohydne i całkiem hakowate korzenie.

 

Obraz nędzy i rozpaczy… a zeby było mało od dwóch tygodni mam problemy z zaśnięciem, niedosypiam notorycznie co przy dużej ilości pracy daje wątpliwe efekty.

Odwiedziłam więc wczoraj moją lekarkę a ta przepisała mi na kilka dni tabletki nasenne Stillnox… mam brać połowę przez tydzień i przede wszystkim ODPOCZAC ! Bo ta wieczorna bezsenność wynika ze zmęczenia materiału, mózg mój się nie uspokaja, nie zasypiam i tak tkwię w tym zamkniętym kręgu ! Miałam wczoraj przedstawić lekarzowi jak wygląda mój dzień, tydzień. Przystąpiłam do zadania ochoczo ale im więcej mówiłam tym bardziej twarz mojej doktorki ulegała zmianom.

Odbyłyśmy poważną rozmowę. Uprzedziła mnie, że jak nie będę regularnie wypoczywać to mogę się pożegnać z konkursem już teraz a może i z pisaniem bo nastąpi to co nazywa się burn out, wysiadka, choroba… brak kreatywności, pomysłów, kłopoty z pamięcią. Tak więc nie mam wyjścia…

 

Ale szczęście w nieszczęściu… zaproponowała mi dołączenie do grupy sportowców, w marcu, na grupowy trening Mindfulness, zarządzanie stresem itd… zaciekawiła mnie. Sprawa w toku.

 

 

Aha o papieżu miałam jeszcze wspomnieć… kupiłam « Elle » wydanie francuskie wracając od dentysty dziś rano bo z pracy jak wiadomo nici… czytam słowo wstępne redakcji a tam !nie spodziewałam się !!! w takim feministycznym piśmie : « Papież jest ojcem kościoła, czy możecie sobie wyobrazić ojca, który wraca wieczorem do domu, i mówi do swych dzieci i do swojej żony – dymisjonuję bo zmęczony jestem, poszukajcie sobie kogoś innego… ? »

No comment… jak dla mnie dość trafne…

 

I na koniec zdanie, które usłyszałam wczoraj od współczesnego amerykańskiego pisarza Richard’a Ford’a « Il n’y a pas de vie privée qui ne soit préfigurée par une vie publique »… myślę o tym od wczoraj, non stop choć nie potrafię jeszcze dobrze przetłumaczyć… z grubsza chodzi o to, że nie istnieje żadne życie prywatne, które nie miało by jakiejś uprzedniej formy publicznej… intrygujące !!!

czwartek, 14 lutego 2013

W teatrze jak w domu moich teściów !

 photo DSC06337_zpscf3ec260.jpg
 
 
 
Brzmi niewiarygodnie? Wiem.
Wczoraj wieczorem Antoś ze swoim ojcem poszli do teatru, na sztukę dziecięcą zatytułowaną “ W kraju Nic” – “Au Pays de rien”. Jakież byIo moje zdziwienie, gdy wracając dobrze po 21h do domu już od progu wykrzyknęli:
-          To była sztuka o domu babci i dziadka! Czyli z francuska Mamie i Papie !
-          To znaczy ? – spytałam szykując im gorącą czekoladę.
-          Wszystko w kraju nic działo się tak jak w domu u dziadków – odrzekł stanowczo i poważnie mój syn. – Nuda i nuda – kontynuował – uważaj, żeby nie przeszkadzać, nie śmiej się za głośno, niczego nie chciej, no sama wiesz mamo !
Antek ryczał ze śmiechu. Poprosiłam męża o wyjaśnienie… a on uderza w te same tony, że sztuka opowiadała o królu i jego córce, którzy żyją w państwie NIC, a które jest dokładną kopią domu jego rodziców.
 
Aż mi ciarki przeszły po plecach… uhm… Wziełam program i czytam w nim : «  Król robi wszystko by zniszczyć jakąkolwiek wolę i chęć życia. W tym króletwie nie ma miejsca na emocje, na pragnienia, na pomysły. Ma być zimno, pusto, NIC ma się nie zmieniać, ma być tak jak jest »….
 
Rzeczywiście to znakomity portret i moich teściów i ich domu… Tyle, że w sztuce pojawia się pewnien perturbujący misterną całość element. I w domu teściów my też od czasu do czasu ich święty spokój zaburzamy… bo jak pisze autorka książki ( Nathalie Papin) na podstawie, której zrobiono sztukę: Nie można całkowicie uniknąć spotkania z drugim człowiekiem, relacji z nim… a jakość tego spotkania określa nasz stosunek do świata… Dzieciom przynależy w tym tekście inteligencja sensu i wrażliwości.
Cóż w życiu realny, w tej naszej szarej rzeczywistości myślę, że też!

środa, 13 lutego 2013

Przemoc i niemoc!


Mam koleżankę… Francuzkę, z dyplomami, z tzw : dobrej rodziny gdyż ojciec był profesorem literatury na Sorbonie… Zamożna, matka 3 małych dzieci. Niepracująca z mężem robiącym karierę a to we Francji a to w Niemczech. Był czas, że zapraszaliśmy się wzajemnie na kolacje i inne « imprezy ». Od czasu jednak bliższego ich poznania krok po kroku zbliżamy się do coraz większego rozczarowania. Nie pisałabym o tym gdyby nie rozchodziło się o bezbronne dzieci.

 

Jej mają 8, 6 i 3 lata. Najmłodszy chłopczyk jest zdiagnozowany jako dziecko autystyczne. Dwoje starszych, którymi w tym roku zajmuję się w większym stopniu, gdyż co wtorek odprowadzam je po szkole wraz z innymi dziećmi na katechezę… spotykamy się też , na środowym tenisie… są dziećmi bez reguł, bez zasad życia i współżycia. W zeszłym tygodniu i 8 i 6 latek, chłopak i dziewczynka zostali wyrzuceni z lekcji niemieckiego w Instytucie Goethe przez nauczycielkę. W zeszły piątek ich matka została wezwana do dyrektora szkoły na rozmowę, gdyż ten chce ich usunąć ze szkoły.

 

Czy to dzieci są takie nieznośnie czy to rodzice wyrządzają im krzywdę ?

 

Jak dla mnie to drugie… jednakże nie dla ich rodziców. Ojciec dzieci wraca do domu tylko na week-endy. I to co 2 week-end, gdyż w jeden jeździ do swojej matki do Paryża. Matka dzieci, 44 letnia kobieta twierdzi na przykład ze:

-          zamykanie dzieci całą noc w pokoju na klucz nie jest przemocą wobec nich… bo ona nie ma rzekomo innego wyjścia i nie chce być budzona w nocy, więc je zamyka…

-          mówienie przy synu, 8 letnim i w obecności kilku dorosłych koleżanek, że jest potworem i że jest nieznośny i że odda go do interantu, też według niej nie jest przemocą, bo rzekomo czas żeby sobie uświadomił…

-          nie mycie dzieci, to znaczy mycie ale tylko 1 raz w tygodniu… bo ona nie daje rady i ubieranie ich w te same ubrania przez 5 dni z rzędu też według niej nie jest przemocą…

-          organizowanie im urodzin co 2 lata bo co rok to zbyt męczące i to w Sali gier… według niej też jest w porządku…

-          zmuszanie 8 letniego dziecka by wracało wieczorem – gdy jest ciemno już -  z katechezy samo do domu przez bardzo ruchliwą ulicę z kluczem i z bipem do garażu… też jest w porządku

Co robi matka w tym czasie??? Maszeruje na wsi… bo należy do klubu uprawiającego spacery tzw: radnonnées. Jej dziećmi w tym czasie mają zajmować się inni albo dzieci zajmują się sobą same… Ojciec mało się nimi interesuje. Katechetki biją na alarm, nauczyciele i my zwykłe mamy próbujemy z nią rozmawiać, jakoś zwrócić jej uwagę na pewne sprawy, ale z jej strony jest mur. Ona nie widzi problemu. Jedynym probleme jest jej 8 latek, ale tutaj jak sama twierdzi “ ona nic nie może zrobić, urodził się bowiem taki zły, nienawidzi swojej młodszej siostry, nikogo nie słucha”…

 

Co wtorek mam więc koszmarek by doprowadzić jej dzieci do kościoła… Ręce też mi opadają… dziś zapowiedziałam jej, że rezygnuję, nie będę oddawała jej tej przysługi. Niezrozumiała… spytała czy nie wzięłabym jej syna na 2 dni, czwartek i piątek bo ona jedzie pod Lyon zwiedzać wiejskie domy, gdyż zamierzają sobie jeden taki kupić… sic!... Szczęka mi opadła…

poniedziałek, 11 lutego 2013

Abdykacja papieza - moja opinia


Reakcja na świeżo, pierwsza, spontaniczna…

Nie ukrywam, że wiadomość ta mnie zaszokowała i to mocno! W pierwszym momencie miałam wrażenie, że źle usłyszałam, przekręciłam pokrętło w radiu by zwiększyć głośność… Dobrze usłyszałam.

I tak obejrzałam kilka wiadomości, poobserwowałam kilka oficjalnych reakcji.

 

Nie czuję w sobie zgody na tę decyzję…

Nie czuję wewnętrznego pokoju i spokoju myśląc o tej decyzji… Wręcz przeciwnie.

Reakcje niektórych polityków jaki Moskiewskiego patriarchatu, który dobrze znam nie są dla mnie zaskoczeniem, ale wprowadzają niesmak. Dlaczego niesmak? Otóż wobec tej zewsząd płynącej fali podziękowań nasuwa się pytanie: Czego dotyczą te podziękowania? Całej posługi Benedykta XVI? Czy tej dzisiejszej decyzji co skrajnie zmienia mój ogląd na sytuację.

 

Otóż jak do tej pory uważałam, że papież, funkcja papiestwa nie może być asymilowana z funkcją prezydenta czy premiera. Jest ponad… Ponad politycznymi strukturami władz w tym też religijnych, ponad ziemskim, materialnym i Racjonalnym pojmowaniem jej funkcji, misji, zadań. Od zawsze i zgodnie z nauką Kościoła miała ona w sobie coś co wykracza, czego nie obejmują nasze ziemskie-czasowo-przestrzenne definicje. Osoba wybrana do pełnienia tej funkcji, jeśli nie była świętą to była powołana do czegoś wielkiego, innego, ponad-ludzkiego… na tym opiera się przecież kościół.

 

W tym kontekście dzisiejsza decyzja trąci dla mnie zby silną racjonalizacją i odrzuceniem, tak odrzuceniem jej “boskiej” czy nadprzyrodzonej części. Bo to ona, ta ostatnia wykracza też ponad rozumiane ziemsko człoweczeństwo z jego ograniczeniami, chorobami, starością. Jest misją do końca, niezależnie od okoliczności. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że ostatnia realna abdykacja miała miejsce w 1294 roku – Celestyn V, Grzegorz XII abdykował (1415) – nie do końca, były to inne uwarunkowania historyczne – nie nazywam i nie uznaję jako historyk jego decyzji o abdykacji.

Benedykt XVI… tak właściwie to mnie jako osobę wierzącą zawiódł, zasiał zwątpienie w tę boską część, nieracjonalną jego funkcji. Bo to, że jest chory i słaby rozumiem… Jan Paweł II też był jak i wszyscy prawie poprzednicy, którzy umarli nie abdykując ze starości i choroby.

Argumentacja Benedykta  ( ta znana) to trochę jak racjonalne stwierdzenie: jest zimno założę szalik i czapkę… jestem chory położę się i odpocznę… tak postąpił by każdy człowiek… tylko czy papież jest TYM KAZDYM???

niedziela, 10 lutego 2013

Mozart, dzieci i dylematy




Właśnie wróciliśmy z porannego koncertu, z nowej Sali Filharmonii, wybudowanej w Bordeaux. Zjedliśmy obiad i już zaliczyliśmy też kilkanaście minut gry tzw : domowej orkiestry, w której Antek jest dyrygentem, ja pianistką albo gitaristką a Stéphane flecistą.

Dzisiejszy koncert dla rodzin był przecudowny, gdyż dotyczył Mozarta… Koncertowa symfonia w Mi Bemol Majeur i Koncert na pianino n°20, w Re Mineur. Wszystko solidnie przypruszone zabiegami pedagogicznymi konferansjera, który wyjaśniał, tłumaczył, uczył.

 

To sa nasze co miesięczne koncerty albo w operze albo teraz w nowej Sali, otwartej 3 tygodnie temu w samym centrum miasta. Jest to najtańsza i najszybciej wybudowana sala koncertowa w Europie, ze znakomitą akustyką, na 1400 widzów a raczej słuchaczy. Zupełnie nowoczesna co może traci na wystroju wnętrza ale nie na jakości dźwięku, komforcie i tym, że z każdego miejsca, nawet drugiego balkonu wszystko widać doskonale, nie ma kolumn, balkoników i innych przeszkód.

 

Solistką dzisiaj była moja przyjaciółka Cécile Berry, alcistka a oboistą kolega Olivier… Zresztą większa część muzyków jest nam znana z różnych kolacji i imprez ale też poprzez Antka, który od września stawia swoje pierwsze kroki w konserwatorium regionalnym z sukcesem albo i sukcesami.

 

I tutaj rodzą się moje dylematy… Mam syna zdolnego w wielu dziedzinach. Jest znakomitym uczniem w szkole, ma talent muzyczny ale też sportowy.  W tej ostatniej dziedzinie jest znakomity w tenisie – ma już medale, w golfie, w szermierce oraz w pływaniu. Jest szybki i sprawny. Jego pedagodzy z różnych stron mówią nam coraz częściej, że trzeba się decydować, zadecydować w co zamierzamy się ( o ile w ogóle zamierzamy ?) zaangażować na 100%. Czy będzie to tenis ? Czy golf ? A może muzyka ? Na wszystko nie starczy czasu i szkoda marnować jego talent rozmieniając się na drobne i inwestując we wszystko po trochu a w nic na 100% ? Jeśli będzie to tenis to już od września sportowa szkoła i treningi po kilka godzin dziennie, wiedząc, że tak właściwie to wszystko leży na szali... bo około 35 pierwszych tenisistów na świecie żyje z tenisa ! To ogromne poświęcenie i fizyczne i psychiczne i finansowe ( wystarczy pocztać biografię naszych Radwańskich czy Nadal’a).

 

Jeśli będzie to golf to około 100 osób, pierwszych na świecie z niego żyje… ale tutaj też zaangażowanie jest pełne. Z muzyką podobnie. Antek nie jest w wieku by o tym sam zadecydować… Myślimy więc i boimy się nietrafnego wyboru.

 

No nic włączę sobie Mozarta, Antek idzie na trening, na tenisa… jak co niedzielę, środę i sobotę…


piątek, 8 lutego 2013

Zakupowo


Wczoraj wieczorem pan z Panier des familles, czyli Kosz rodzin, przywiózł mi zakupy. Warzywa, owoce, mięso, miód, jajka i sery prosto od lokalnych producentów, z kilkoma wyjątkami, świeżutkie, pachnące, pyszne ! www.panierdesfamilles.com

Moja przyjaciółka Anne, mama Félix’a kupuje u nich od ponad roku i poleciła mi ten system. Ja z koleji w zeszłym roku, gdy sporo pracowałam, korzystałam z innej firmy Petits cageots czyli Małe skrzynki… byłam dość zadowolona. Gdy mam więcej czasu robię zakupy własnoręcznie u Alex’a moje sprzedawcy warzyw, u sprzedawcy ryb, mięsa i serów w dzielnicy… Jednakże do czerwca przynajmniej mam bardzo dużo pracy, w związku z przygotowaniami do konkursów, wróciłam więc do systemu dostaw.

 

I jestem bardzo, bardzo zadowolona…Co prawda nie sa to najtańsze produkty z supermarketu ale dla mnie liczy sie bardziej jakość niż cena… pewnie ze względu na moją pasję gotowania. Zreszta do supermarketów nie jeżdżę. Powinnam wręcz napisać, że supermarketów nie lubię i unikam jak ognia. To ogromna strata czasu a często też pieniędzy, gdy kuszona ulegam promocjom, które nie są promocjami! I kupuję na zapas, za dużo, niesmacznie, niepotrzebnie. Muszę jednak kupić i płyn do prania i mąkę i cukier jak każdy z nas. Te zakupy robię co 2-3 tygdonie w tzw: drive. Czyli zamawiam na necie kosz tego co mi potrzebne, po czym w umówiony dzień o określonej godzinie ( w przedziale czasowym) podjeżdżam pod magazyn i tam pan, bardzo miły ładuje mi wszystko do bagażnika samochodu. Koniec z pchaniem wózka, zapełnianiem, szukaniem po rejonach, ładowaniem… Wszystko po cenach supermarketu tyle, że bez, no prawie, mojego udziału. Takie zakupy robię w 20 minut. Odbiera je mąż wracając z pracy, układam w kuchni w kwadrans… mamy około 40 minut zamiast 3 bądź 4 godzin.

 

A Kosz rodzin? Rozwiązanie idealne… 15 minut zakupy, 5 minut rozkładu w kuchni… I po sprawie, mam na cały tydzień.  

Co zrobię z wolnym czasem? Pójdę do kina, w końcu na “Lincoln’a” w wolną sobotę!
ps: Ceny u nas jak wiadomo sa znacznie wyzsze niz w Polsce... ale na to juz nic nie poradze, hi, hi!

środa, 6 lutego 2013

Filozofia dla 7 – latków we francuskich szkołach

 
 
 
 
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że francuska matura rozpoczyna się od pisania 5 godzinnej rozprawki z filozofii. Ale mniej znany jest fakt, że mali Francuzi zaczynają swoje filozoficzne refleksje dużo wcześniej, bo już w podstawówce. W której klasie ? To zależy od nauczyciela… Antek rozpocząl w tym roku, w wieku lat 7.
Co wtorek, po sporcie, dzieci siadają w dużej szkolnej Sali gier, coś w rodzaju naszych byłych świetlic i przekazując sobie pałeczkę « szacunku », bo tak się ona tutaj nazywa, zabierając po koleji głos. Temat jest z góry określony przez nauczyciela.
Debatowali już nad tym co oznacza być dorosłym, co oznacza być i mieć przyjaciela. W zeszłym tygodniu dotknęli trudnej kwestii języka, prozumiewania się i komunikacji… modeli, sposobów, dewiacji. Wczoraj tematem było zaufanie – confiance. Co oznacza mieć je, dawać, komu i w jaki sposób oraz jak mieć czy posiąć do zaufanie do samego siebie , wiarę we własne siły.
 
Zabieranie głosu nie jest obowiązkowe, można pałeczkę przekazać nie mówiąc nic, nie stwarzając żadnej presji, ale zazwyczaj dzieciaki rwą się do mowienia.
Uważam, że to świetny pomysł i wychowawczy i dydaktyczny, uczący szacunku dla różnych opinii i poglądów, szacunku do rozmówców, jak i do samych siebie…
 
Jak to wygląda w polskich szkołach ?

wtorek, 5 lutego 2013

Intelektulany "orgazm"


Wczoraj wieczorem byłam na kolejnym spotkaniu mojej grupy biblijnej. Tematyka religijna od zawsze była mi bardzo bliska… w końcu doktorat pisałam na temat rosyjskiego prawosławia, dla Francuskiego Ministerstwa Spraw zagranicznych śledziłam katolicyzm w Polsce czy kościoły ewangeliczne w Nigerii. Co prawda było to już kilka lat temu ale zainteresowanie pozostało, tym bardziej, że uważam się za katolika a raczej katoliczkę.

 

Comiesięczne spotkania grupy biblijnej są dla mnie niesamowitą okazją do analizowania tekstów biorąc pod uwagę ich pierwotne jęzki powstania czyli grekę, hebrajski a czasem też łacinę. Nie znam oprócz tej ostatnie biegle tych dwoch poprzednich, mam jednak podstawy i z pomocą specjalisty do wielu zagadnień udaje mi się/ nam, bo jest nas 12 osób, dotrzeć.

 

Pomijając jednak anlizę tekstów to spotkanie jest dla mnie co miesięcznym odkryciem :

-          podstaw naszej wiary a co się z tym wiąże wypaczenia w jakim wyrosłam i jakie próbuje nam się nierzadko po dzień dzisiejszy wpajać !  

I tak wczorajsza analiza Listu do Rzymian, Świętego Pawła… obala niejako całą misterną konstrukcję, często powielaną w samym kościele (sic !) a mówiącą o tym jakoby prawo… kiedyś Mojżeszowe, dzisiaj bardziej moralne czy etyczne z listamy nakazów i zakazów decydowało o naszym zbawieniu !!! Otóż nic bardziej mylnego ! Bo tylko wiara a nie prawo i jego reguły mogą nas w jakimś stopniu przybliżyć do Boga… a jedynym grzechem jaki popełniamy jest :

Stawianie na miejscu Boga… kogoś, czegoś innego…

Cała reszta wynika tylko z powyższego ! O tym pisze Swiety Pawel...

 

Tymczasem od lat wpajano mi, może wam też, że 10 przykazań, że na mszę co niedziela, że posty, że etyka seksualna itd, itd… Przypomniało mi się wczoraj słuchając wykładu, że wiedzę tę w liceum, numer 2 w Poznaniu, powtarzał nam 2 razy w tygodniu ksiądz, który przez 45 minut lekcji rozpinał i zapinał sobie rytmicznie rozporek i grzmiał «  prezerwatywy NIE » !

Co się stało, że zatraciliśmy to co najważniejsze ? Lekturę tekstów, źródłowych a nie tylko tłumaczeń bądź interpretacji??? Co się stało, że współczesny katolik w polskim wydaniu, jeśli mogę to tak określić, (dossier w Tygodniku Powszechnym “Kim jesteś Polski katoliku? ” z maja bądź czerwca 2012)  przestał sobie, w większości, zadawać nawet podstawowe pytania sprowadzając religijność do odklepania mszy, zaniesienia jajek do święcenia i opłatka, a Francuski albo jest nim tylko z nazwy albo popada w skrajności typu “uczestniczę we wszystkim by pokazać”? Nastąpiło jakieś straszliwe zniekształcenie biblijnego przekazu jak i kościelnej tradycji…

 

Zdaję sobie z niego sprawę z coraz większą siłą za każdym razem, gdy wracam do źródeł, gdy zaczynam czytać i starać się zrozumieć słowa i schowaną za nimi rzeczywistość. Nie jest to łatwe, to raczej mozolna praca, słowo po słowie, oraz dodatkowe poznanie kontekstu historycznego.  Czuję jednak, że moje spojrzenie się zmienia, ewoluuje, moje myślenie się zmienia i stopień mojego poznania a dla mnie to tytułowy intelektualny orgazm, który jak każdy orgazm jest przyjemnością!

poniedziałek, 4 lutego 2013

Zimowo nad Oceanem – tęsknota za latem


 
 

Wczoraj, po raz pierwszy od kilku miesięcy… kierunek plaża, w ostrym lutowym słońcu! Aż chciało się żyć, oddychać, biegać i z całych sił przywoływać wiosnę. Co prawda czuć już lekki jej powiem… noc zapada około 18h20, dzień jest więc coraz dłuższy, ptaszki świergolą w parku a krokusy pokazują nieśmiało swoje kolorowe główki na trawnikach… To jednak jeszcze nie to, ale czuć, że już coś się rusza!

 

Połaziliśmy więc kilka godzin po plaży, pograliśmy w piłkę, wystawiliśmy blade lica do słońca, okulary słoneczne poszły w ruch… ostatnio mieliśmy je na nosach w górach, na nartach podczas Bożego Narodzenia… czyli już dość dawno! Przy kolacji wspominaliśmy lato i wiosnę, nasze ostatnie kwietniowe wakacje w Hiszpanii…obejrzeliśmy kilka zdjęć a teraz tylko liczymy dni do kolejnych… na początku maja… olé.
 
 
 
a kiedy to? Kapiel na tej samej plazy???

piątek, 1 lutego 2013

Kobieta uległa







Właściwie to miałam pisać o czymś zupełnie innym… o naszej ostatniej wizycie w muzeum, o Celtach, o nowych książkach, chorobach przyjaciół… ale deprymuję. Nie pierwszy raz i z pewnością nie ostatni. Nie wiem dlaczego niektórzy mają wystarczająco serotoniny i dopaminy w mózgu i prawie nigdy nie deprymują a inni, jak ja, mają tych substancji za mało i pogrążają się w smutku, melancholi a czasem też w prawdziwej depresji, na długo. Nic z tego co wyżej nie jest mi obce. Niestety…

I tak mając pewien zasób wiedzy wynikający z psychoanalizy i terapii behawioralnej zdołalam już dawno zrozumieć skąd u mnie te braki.  Były to dość znaczące momenty, wielkiej ulgi, poznania i wzruszenia: Eureka! Wiem skąd ten stan, wiem dlaczego…


Tylko? Hm… ta wiedza nie wystarcza! Żal do tych, którzy skrzywdzili niczego nie wnosi. Praca nad sobą, mozolna, powolna zniechęca a czasem wręcz burzy powodując prawdziwie życiowe rewolucje.

I tak w ostatni week-end dotarło do mnie, że może właśnie tę kolejną rewolucję prowokuję i przeżywam… bo już jakiś czas temu – te procesy są bardzo wolne! – zdecydowałam przestać być SLUZACA! Tak, dobrze przeczytaliście, slużącą bo chyba tego nauczyłam się najlepiej w życiu… służyć, usługiwać, obsługiwać czyli mówiąc językiem potocznym: robić zakupy, prać, prasować, sprzątać, układać, gotować, podawać, znowu sprzątać, zmywać, porządkować, wysłuchiwać, leczyć i… jeszcze się tłumaczyć i przepraszać bo oczywiście zawsze znajdą się niezadowoleni!

W tym moim służeniu zaszłam tak daleko, że jak ktoś ma do mnie pretensje to od razu, automatycznie, dokładnie badam stan mojego sumienia, gdyż poczucie winy za wszystko co ja i co nie ja też mam wpojone od kołyski!


Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia dyskutując z pewnym Francuskim teologiem usłyszałam: “ He, Agnieszka! życie nie jest po to by znosić i służyć ale by żyć, masz takie samo prawo do szczęścia jak każdy inny”. Dodam, że było to duchowny… Obróciłam głowę, wytrzeszczyłam oczy i poprosiłam o powtórzenie, bo myślałam, że źle coś usłyszałam. Zapadła cisze… po której dopytywać zaczęłam i upewniać się czy aby na pewno???


No bo babcia mówi, że taki los, ciężkie życie i że trzeba cierpieć I że kobiety to…

Ciocie mówią dokładnie to samo a mama to drży na samą myśl o jakiejkolwiek rewolucji!!! Ma być status quo! Masz zacisnąć zęby, siedzieć cicho, swój interes owszem ale gdzieś z boku, nie robić fal ani sztormów to nie ocean tylko zwykła egzystencja, a że pełna cierpienia, niespełnienia, żalu to hm… widać tak musi być! A nie mówiłam!


I tak jak worek treningowy między tymi co twierdzą, że tak ma być, tymi, którzy z tego korzystają a jakże! I tymi, którzy głoszą bądź szczęśliwa, bądź sobą niezależnie od ceny jaką będziesz musiała za to zapłacić… miotam się od lat. Ale są postępy, wolne ... a może nawet rewolucja!

W zeszłą niedzielę przygnieciona pracą, konkursami, domem jak zwykle zabrałam się za prasowanie. Ja SLUZACA! Miałam na jakieś 2 h bo mąż 9 koszul mi sprezentował, to znaczy sobie kupił 4 nowe plus 5 znosił w tygodniu… mi niczego nie sprezentował hi, hi! Ręcę mi do ziemii opadły i stwierdziłam, że NIE, swoje koszule wyprasuje sobie sam… poinformowałam go o tym i pierwsze pociski uderzyły we mnie z impetem!

 - A co to za zmiany? Emancypacji ci się zachciało? Ja nie umiem, robię zagniotki, moi koledzy mają lepiej wyprasowane…


Pociski zatkały mi uszy, dość szczelnie ale nie myśli i przekaźniki nerwoe, te działały bez zarzutu… Skończyło się na tym, że wyprasował 2, po czym resztę w trąbę zwinął, co by się łatwiej następnym razem prasowało!, wrzucił do kosza przy bojowych okrzykach i leżą, już od 5 dni, czekają…

Na moje, "że żadnego posiłku od lat nie przyrządził i że gdyby coś przyrządził" to może bym i ze dwie mu wyprasowała parsknął śmiechem!

Tak więc rewolucja rozpoczęta… ile czasu potrwa? Jakie szkody wyrządzi? A może nas rozdzieli? Nie wiem… na zdjęciu ładnie wyglądamy, szczególnie na wakacjach, w codzienny wtorek i poniedziałek dużo mniej …