niedziela, 29 września 2013

Antkowe urodziny z kolegami i z przygodami

Antkowe urodziny z kolegami i z przygodami


 

 

Antek ma sporo szczęścia, gdyż obchodzi swoje urodziny, co roku, wielokrotnie. Z nami rodzicami, z dziadkami I kuzynkami często bo urodził się 27 lipca a wtedy często jesteśmy w Polsce, z dziadkami we Francji co roku raz wcześniej, raz później i z kolegami oczywiście też.

Z kolegami spotykał się wczorajszym popołudniem. Około południa zaczęio się rozpogadzać. Nawet wyjrzało słońce. Pojechaliśmy się do parku linowego, gdzie mieliśmy zarezerwowane urodziny. Wszyscy goście dojechali na czas. Nakryłam stół pod drzewami papierowym obrusem, papierowymi talerzykami, serwetkami itd… Instruktor ubrał dzieci w szelki i inne zabezpieczające sprzęty i rozpoczął tłumaczenie. W tym momencie zagrzmało tak ostro jakby burza wisiała dokładnie nad naszymi głowami. Dwóhc kolegów Antka rozpłakało się na dobre, ze strachu. Deszcz lunął w jednej sekundzie.

Instruktorzy ewakuowali dzieci z drzew, ja zbierałam to co udało mi się zebrać… obrus poszedł od razu do śmietnika, rozmókł w kilka sekund, talerzyki też. Schowaliśmy się w drewnianym domku instruktorów, jeden obok drugiego jak śledzie w puszce I czekaliśmy. Niektóre dzieci płakały, trzeba je było uspokajać… na powierzchni jakiś 50 metrów kwadratowych było nas 120 osób!

 

Burza trwała godzinę… równą godzinę. Po czym znów wszystko pojaśniało!

Podczas tej godziny dwie grupy zrezygnowały z urodzin, przełożyły. Nasi chłopcy chcieli zostać…. I się zaczęło!

6 tras w drzewach… I 4 godziny zabawy! Również z przygodami bo jeden nie przestrzegał warunków bezpieczeństwa, nie przypiął się i o mało nie spadł…

Wyszliśmy z parku o 19h… przyjechaliśmy o 14h…  Antek dostał bardzo ładne prezenty w tym pudełka kart Pokémon – nie wiem jak w Polsce ale tutaj panuje na te karty istny szał! Kolekcja rośnie… opaski do gry w tenisa, książki, gry…

Dzieci były przeszczęśliwe. Dzisiaj rano na mszy rodzice nam dziękowali, dzieciaki między sobą dyskutowały o “super” urodzinach. Pozostali chłopcy z Antka klasy chcą teraz też tam mieć urodziny. Jeden z nich ma 5 stycznia…. Jego mama z lekka pobladła jak to usłyszała.

 



Dziś odpoczywamy… msza, pyszny, jesienny obiad i zaraz kino, idziemy na dokumentalny film “ W drodze do szkoły” o dzieciach z różnych zakątków świata i ich edukacji. Zapowiada się ciekawie! Antek przebiera nogami.

poniedziałek, 23 września 2013

Indianskie lato!

Indiańskie lato !
Zawitało do nas w ubiegłą sobotę. Po deszczowych dniach i temperaturze 18-19°C przyszło nareszcie, przypomnieć jeszcze na chwilę o mijającym lecie. W sobotę mieliśmy pełne słońce i jakieś 24°C, wczoraj było tych stopni już 28°C w cieniu oczywiście i tak jest dzisiaj i ma być cały tydzień!







Nie wiem czy też to obserwujecie ale jak robi się tak ładnie ciepło to ludzie stają się nagle milsi… kolorowe stroje cieszą oko w tramwaju i na ulicy… uczniowie dużooo lepiej pracują… I w ogóle żyć się chce!







Wczorajszym rankiem, po tenisowym treningu Antosia ruszyliśmy więc nad Atlantyk. W planach była nasza ulubiona restauracja Dwóch Dębów przy najwyższej I największej wydmie Europy czyli przy Pyla… gdy usiedliśmy na znajomym tarasie, pod drzewami z których od czasu do czasu wpadał nam do talerza jakiś owoc jesieni… żołądź w czapeczce bądź bez czapeczki I popatrzyliśmy na jeszcze pustawą plażę, na zatokę Arcachon, na wydmę… to nagle zrobiło się jakoś tak fajnie, miło I całkiem wakacyjnie.



Obiad celebrowaliśmy ponad 2 godziny: przystawkę, danie, deser, kawę… na zdjęciu morskie ślimaki czyli Bigornaux… mniam! Przy nim śmialiśmy się cały czas bo ta restauracja jest restauracją rodzinną a to oznacza szczególnie w niedzielnie południe sporo rodzin z małymi dziećmi i ich zamówienia są po prostu niesamowite.



2 letni berbeć, przy sąsiednim stoliku, usiadł grzecznie w dziadkami z mamą I z tatą. Gdy właścicielka przyszła po zamówienie I wysłuchała dziadka… maluch odezwał się:



- “Madame, dziadziuś zapomniał powiedzieć, że ja chcem frytki, dużooo frytek i lemoniadę czerwoną” – mówił to niezwykle poważnie.



Kobieta spytała jak czerwona ma być tak lemoniada i o jakim smaku. I tutaj cała restauracja usłyszała:



-          “czerwona jak krew!, proszę pani I dziękuję bardzo proszę pani”…



Wszyscy goście ryczeli ze śmiechu…



To jest to o czym pisała ta Amerykanka, o której tutaj wspomniałam… to francuskie wychowanie… coś w tym jest!







Po obiedzie, rozłożyliśmy ręczniki na plaży, ludzi się naschodziło… wykąpaliśmy się… pograliśmy w badmintona i w siatkówkę, zaliczyliśmy też sjestę pod sosenkami…



Do domu dojechaliśmy późno ale mój mąż przyrządza week-endowe kolacje więc zupełnie mi to nie przeszkadzało.



Dziś mogłam pojechać do pracy w balerinkach I w letniej sukience! To lubię!




piątek, 20 września 2013

Niezwykła wygrana…



 

Spałam sobie wczoraj spokojnie… gdy nagle obudził mnie radosny krzyk mojej drugiej połówki. Spojrzałam na budzik, była 23h33. Przed oczami zamigotała mi niebieska torba z białym napisem, po czym usłyszałam hałas odkorkowywanej butelki.

Powoli budziłam się i przyciągając do siebie poduszki usiadłam.

Mój mąż w wyciągniętej dłoni trzymał nasz kryształowy kieliszek wypełniony szampanem.

-          Wygrałem – rzucił krótko szeroko się uśmiechając.

-          Co wygrałeeeeś ? – rzekłam ziewając i chwytając za elegancką nóżkę naczynia.

-          Wakacje dla całej rodziny ! W Club Med !!!

-          Jakie wakacje, przecież ledwo co wróciliśmy I o co chodzi tak w ogóle kochanie?

I tutaj zaczęła się opowieść. Mój mąż jako reprezentant firmy sponsorującej Villa Primrose, klub tenisowy, w którym gramy i w którym trenuje Antek, miał któryś z koleji koktajl w tej zacnej instytucji. Wiedziałam o nim bo wczoraj po biurze, wpadł około 19h do domu, wziął prysznic, przebrał się i pojechał tam na przyjemny wieczór.

 

Jak się okazało, Firma Club Med, jeden z większych sponsorów rozlosowywał wyjazd, tygodniowy na narty, dla rodziny, pośród zebranych gości… Gości było ponad 100 osób. Dyrektor klubu wylosował nasze nazwisko.

Męża mojego obfotografowali, jako zwycięzcę, dziś widniał w regionalnej praise…

 

My za to pół nocy z wrażenia nie spaliśmy… wertowaliśmy katalogi i wybieraliśmy nasze miejsce na narty: Chamonix a może La Plagne a może Alpe d’Huez??? Nie wiemy… myślimy, radośnie myślimy.

Nigdy niczego nie wygrałam on zresztą też nie ale ten fart z wczorajszego dnia jest po prostu niesamowity. Dziś kazałam mu kupon na Totolotka wypełnić bo… może to jakaś dobra passa?

 

Wakacje zapowiadają się więc “bosko” bo oprócz podróży wszystko jest pokryte przez Club Med, zakwaterowanie – rezydencje 4 i 5*, wyżywienie i bary i alkohole też… lekcje jazdy na nartach dla wszystkich członków rodziny, wypożyczenie sprzętu, wyciągi, zjazdy, wjazdy,  inne atrakcje, klub dla Antka…

 

Nie wiem tylko kiedy pojedziemy? W tygodniu między świętami a Sylwestrem? Podczas wakacji Lutowych?  A może wiosną, śnieg w Alpach jest i w kwietniu…

 

 

czwartek, 19 września 2013

Nad czym teraz pracujesz? Mental map.

Z tym pytaniem zadzwoniła wczoraj około 22h moja przyjaciółka Raphaële, koleżanka po fachu. Zaskoczyła mnie bo mam taki mętlik w głowie, że nie wiedziałam co odpowiedzieć. Bo liceum, bo właśnie zakupiłam ustnik i jakieś bajerki do Antka saksofonu, bo tenis i nowy sprzęt, bo praca Stéphan’a, bo w domu wszystko się sypie powoli z braku czasu by nad tym właśnie popracować…







To jej pytanie przywołało mnie do porządku, sprawiło, że odpowiadając uporządkowałam sobie najpierw w głowie to nad czym pracuję i dalej, dzisiaj spisałam wszystko w odpowiednich miejscach. Uśmiechałam się sama do siebie robiąc to rano bo tego samego uczymy naszych uczniów !



Tak właśnie nad tym teraz pracuję. Jutro drugi seans z Pascale, koleżanką po fachu… uczymy uczniów pracować z ich własną heurystyczną mapą czy jak to woli z angielskiego mental map albo mind map. Metoda pracy wynaleziona i opisana już przez Arystotelesa, później zapomniana a teraz maksymalnie wykorzystywana. Choć nie wszędzie!



W naszym szkolnictwie dopiero raczkuje… niecałe 1% nauczycieli korzysta z niej podczas pracy. Ja się dopiero jej uczę ale już jestem całkowitą fascynatką i jak widzę w jak szybki i efektywny sposób poprawia ona pamięć i ogólnie pracę moich uczniów…



Czym jest mental map? Diagramem, który w sposób hierarchiczny reprezentuje powiązania semantyczne pomiędzy myślami i systematyczne pomiędzy konceptami. Umożliwia tym samym pracę lewej i prawej półkuli mózgowej w sposób wielce efektywny.







Narazie, jak napisałam jest nas niewielu nad Sekwana stosujących tę metodologię w nauczaniu. Ciekawa jestem jak to wygląda w Polsce i w innych krajach w dziedzinie edukacji?







Tak więc praca w szkole, wyczerpująca, angażująca, czasem wykańczająca też…



Szkolenia – wczoraj miałam już jedno pół dnia…



Dom – grafik na lodówce z wypisanym podziałem obowiązków na każdego członka rodziny, pani do pomocy i poszukiwania baby-sitter dla Antka bo nie jestem w stanie dowieźć go na wszystkie zajęcia…



Zajęcia poza szkolne – zakupy, treningi, muzyka… jest co robić!







Nad tym wszystkim pracuję, codziennie od początku.







Floressa podczas naszego spotkania w Poznaniu pytała “ jak to robię”? Jak to robię, że zdąrzę zrobić I to I to I jeszcze to???







Nie wiem… planuję, szukam rozwiązań, wstaję o świcie, dzielę obowiązki, dużo pracuję bo lubię…



 I jeszcze książkę kończę… I planuję kolejne wakacje: w listopadzie wieś i Paryż, Zimą ? nie wiem… wiosną nie wiem, latem przyszłego roku Kanada I Stany Zjednoczone chyba całe dwa miesiące…

środa, 18 września 2013

Uwodzicielska Lizbona


Uwodzicielska Lizbona

 
Stara dzielnica Alfama

typowe lizbonskie, jedno wagonowe tramwaje


uliczka w Alfamie
Przed kawiarnia Pessoa

 

Restauracja w centrum Belem, nowoczesna, pyszna i Wschod i zachod jak moj blog...


klasztor Los Jerominos

pomnik odkrywcow i most 25 kwietnia w tle...


przed wieza i w wiezy Belem



Na brzegu rzeki Taje i Atlantyku, położona na siedmiu wzgórzach, Lizbona przyciąga i zachwyca. To miasto mozaika z różnymi dzielnicami, mocno ze sobą kontrastującymi. Alfama jest biała, popularna i malownicza ; Baixa handlowa a Bairro Alto pełne barów z muzyką fado. To miasto bardzo stare ale też niezwykle otwarte na świat. Stąd wypływali wielcy odkrywcy, tutaj monarchowie europejscy wymieniali się wiedzą, strategiami i podarkami. Po latach dyktatury Salazara miasto powoli odnawia swoje oblicze. Wiele robót, remontów i nowych inwestycji zmienia jego wizerunek.

 

Na Lizbonę warto poświęcić cały tydzień czasu. Są tutaj wspaniałe zabytki i muzea, ale też atmosfera, której nie da się skosztować w ciągu jednego czy dwóch dni wizyty.

My mieliśmy to szczęście, że mieszkaliśmy niedaleko i przyjeżdżaliśmy do izbony by zwiedzić kolejną dzielnicę, pospacerować tam gdzie nas jeszcze nie było. Z wyboru nie odwiedziliśmy wszystkich muzeów, ale z pewnością to, do którego warto się wybrać to Gulbenkian, które założył ormiański mecenas oraz narodowe muzeum starej sztuki, w którym znajdują swoje miejsce najważniejsi twórcy Portugalii.

 

Lizbona to też mnóstwo kafejek w tym ta najbardziej znana jak Deux Magots czy Flore w Paryżu, w której przesiadywał Fernando Pessa, A Brasileira. Kosztowaliśmy tutaj znakomitych Pasteis de nata –narodowego ciastka Portugalii, oraz innych przysmaków.

W dzielnicy Belem, gdzie znajduje się słynna wieża, symbol odkryć geograficznych i zaraz obok niej klasztor Los Jerominos, w którym pochowany jest Vasco da Gama… jest też Centrum Kulturalne Belem, współczesne, w którym galerie i muzea prezentują najnowsze kolekcje. Tutaj właśnie, na pierwszym piętrze znajduje się restauracja i kawiarnia… z widokiem na Taje, wieżę Belem i pomnik odkrywców. « Wschód-zachód » - taką noszą nazwę i ponieważ mój kulinarny blog nosi taką samą, tutaj jedliśmy dwa razy obiad.

Kuchnia włoska i japońska symbolizuje te dwa różne światy. Obie są znakomite…

Polecam gorąco ! jak i wizytę w Lizbonie !

Z informacji praktycznych po Lizbonie poruszamy sie taksowkami sa bardzo tanie... w starych dzielnicach tramwajem... samochod zostawiamy na przedmiesciach.

niedziela, 15 września 2013

Sintra – opowieść wakacyjna numer 4, z Portugalii


 


 

 

Sintra to miasteczko z gatunku tych, które w przewodnikach turystycznych są oznaczane czerwonym serduszkiem. To miejsce pełne uroku, niezwykłe, do którego należy pojechać.

My wybraliśmy się do Sintry podczas naszego pierwszego tygodnia wakacji w Portugalii, gdyż nasz hotel Quinta da Marinha znajdował się jakieś 25 kilometrów od tego « raju ». Tak, przewodniki nazywają to miejsce « rajem ». Królowie Portugalii, arystokracja a później zamożni mieszczanie nie pomylili się ustanawiając właśnie tutaj swoje siedziby i letnie rezydencje.

 

Miasteczko położone jest na około 500 metrach, wśród lasów co sprawia, że nawetpodczas upałów jest tutaj chłodnawo.

W Palacio Nacional azulejos...

Kuchnia i moje ulubione gary....

Jednak z komnat w Palacio nacional

Palacio nacional w pelnej krasie.

Centrum miasteczka

Palacio da Pena typowy Disneyland...

i drzewa wyrastajace z glazow...



 

W dolnej części Sintry znajduje się zamek Palacio Nacional, którego owalne, dwa ogromne kominy widać już z daleka, wjeżdżając do miasta. Zamek ten był budowany stopniowo od XIII do XVI wieku… jest w nim sporo elementów architektury « mudéjar » rodem z Sewilli. Sporo tutaj ogrodów, zaułków, malutkich podwórek, komnat… I jak wszędzie w Portugalii częśćkomnat ozdobina jest starymi azulejos.

Druga część miasta położona jest na wzgórzu zwanym Pena. Tutaj znajduje się Palacio da Pena, zamek przypominający nieco jakiś Disneyland tyle w nim stylów architektonicznych, kolorów, pomieszczeń. I muszę przyznać, że akuratzamek mało nas interesował. Chcieliśmy za to obejrzeć ogrody, o których Richard Strauss mówił jak o cudzie, realnej dekoracji opery czy operetki… I rzeczywiście to dość tajemnicze miejsce. Z niektórych miejsc rozciąga się niezwykła panorama na okolice w innych jest tak ciemno, że człowiek dostaje gęsiej skórki…

Ogromne głazy, wiekowe drzewa dopełniają całości…

 

Z informacji praktycznych: Do Sintry nie jedziemy w week-end! Znajduje się ona 30 kilometrów od Lizbony i w soboty i w niedziele jest tutaj taki tłok, że zwiedzanie staje się niemożliwe.

W tygodniu jest tutaj też bardzo dużo ludzi, więc najlepiej dotrzeć na miejsce nie później niż o 9h30 by znaleźć miejsce na zaparkowanie i nie stać w kolejce po bilety godzinami.Wejścia do pałaców są płatne  8 euros, około każdy, ogrody są płatne dodatkowo, same ogrody 5,5 euros, dzieci mają zniżki.

 

Obiad zjedliśmy w dzielnicy Portugalczyków… nie w centrum w Sao Pedro… I skosztowaliśmy słynnych w całej Portugalii a pochodzących stąd tart z serem Queijadas finas, ale o tym we wtorek…

środa, 11 września 2013

O miasteczku Cascais i o tym, że Antos « kurczaczkiem » nie jest.

O miasteczku Cascais i o tym, że Antos « kurczaczkiem » nie jest.


 

 

 

Ani innym “chuderlaczkiem” ale o tym później. To urocze miasteczko, malutkie położone nad samym morzem, raczej atlantyckim oceanem. Jego stara, zabytkowa część to małe zazwyczaj białawe uliczki , po których spaceruje się pieszo. Na jednej z nich znalałam dom Mircea Eliade co było dla mnie niezwykłą niespodzianką. Można tutaj wypocząć bo tłumu nie ma. Jest za spokój, cisza i taka typowa portugalska atmosfera.

Na głównych placach i placykach jest już więcej ludzi. Przewija się tutaj sporo turystów, tym bardziej, że na przykład palc przez miejskim ratuszem wychodzi prosto na miejską plażę. Większość domów i budynków publicznych jest ozdobiona tradycyjnymi płytkami azulejos w kolorach niebieskim, białym i brązowym. Nawet miejski rynek pokazuje dumnie przedstawione na azulejos scenki z życia okolicznych rolników i handlarzy.










 

W miasteczku jest kilka plaż, zazwyczaj, małych otoczonych skałkami miejsc. Jest też większa miejska plaża w samym centrum miasta, obok niej uroczy port z kolorowymi statkami i stateczkami. Na tych plażach można się kąpać. Większe plaże są zazwyczaj okupowane przez wind-surfingowców jest na nich dość zimno bo wieje codziennie silny wiatr, zimne prądy morskie sprawiają, że woda ma zaledwie 17-18°C ( brr za zimno jak dla nas)…

Wybrzeże wokół Cascais jest skaliste, poucinane, malowniczo piękne…

Zdjęcia w galerii.

 

A teraz o Antku słów kilka. Byłam z nim wczoraj na kontroli medycznej. Z zatroskaną miną mówiliśmy pani doctor, że w Polsce nazywają go “kurczaczkiem” bo jest rzekomo taki malutki i szczuplutki a francuska babcia wręcz pozwoliła sobie nazwać go “chuderlaczkiem” w lipcu…

Pani doctor go zmierzyła, zważyła, zmierzyła jego poziom masy mięśniowej itd, osłuchała i stwierdziła, że Antek jest w pełni zdrowia i sił. Według niej jest po prostu “idealny” ( co mnie mamę dumą napełnia bo dla mnie oznacza to, że dobrze się nim opiekuję, karmię dbam itd – może to głupie ale dla mnie ważne).

8 lat i 1 miesiąc Antoś waży 24,5 kg, mierzy 127 centymetrów… według francuskich norm znajduje się idealnie pośrodku krzywych. Od zeszłego roku urósł 6 centymetrów i przybrał 3 kg co jest podobno bardzo prawidłowe bo 2 cm odpowiadają 1 kg masy ciała w tym wieku.

 

Antek nie dawał jednak za wygraną i wypytwał panią doktor… bo jego jeden kuzyn w kraju, lat 2 i 11 miesięcy waży 21 kilogramów a dwa lata starsza kuzynka lat 10 i 45 kilogramów. Te różnice są tak wielkie i znaczące, że trudno to pojąć…

Dawno temu zauważyłam już I pisałam o tym, że dzieci w Polsce są dużo dużo większe niż te u nas w tym samym wieku, teraz to się jeszcze mocniej potwierdza…

Nie potrafię sobie jednak wytłumaczyć skąd tak ogromne różnice?

wtorek, 10 września 2013

Portugalia 1 – miejsce na wakacje czyli hotel Quinta da Marinha

Portugalia 1 – miejsce na wakacje czyli hotel Quinta da Marinha



 

 

Do Portugalii wybraliśmy się tego lata samochodem. Przejechaliśmy przez Hiszpanię, zatrzymując się na nocleg w Salamance – urocze miasto! I następnego dnia dotarliśmy do Cascais.

Cascais to mała, nadmorska miejscowość, położona 30 km na zachód od Lizbony. Tutaj mieliśmy zarezerwowany na cały tydzień, 5* hotel Quinta da Marinha. Hotel położony jest na wzgórzach, pośrodku terenu golfowego zaprojektowanego przez John’a Trent’a (dlatego pewnie jest tak znany). Dzielnica hotelowa jest niezwykle spokojna, otoczona ogromnymi i pięknymi willami, trochę przypominającymi Beverly Hills.

Nasz pokoj - fragment

wewnetrzne ogrody w hotelu

salony i saloniki

glowny hol


hol przed sala sniadaniowa i restauracjami tzw: muzyczny

bar John Trent

jeden z odkrytych basenow obiektu

widok na pole golfowe

drugi odkryty basen

i lapmy, ktore fascynowaly mojego Antosia

 

Quinta da Marinha jest dużym obiektem – 198 pokoi i suites rozmieszczonych na dwóch piętrach wokół wewnętrznych, ogromnych ogrodów, w których rosną 4-5 metrowe palmy! Pokoje są bardzo wygodne, udekorowane golfowo… kluby, piłeczki i inne kompozycje zdobią je w dość dyskretny sposób.

Hotel posiada 3 baseny zewnętrzne i dwa wewnętrzne, SPA, siłownię, klub dla dzieci, trzy restauracje, dwa bary i mnóstwo małych saloników gdzie można poczytać, postukać w computer czy posłuchać muzyki. Codziennie różni artyści proponują koncerty od 18h do około 1 h w nocy.

 

Super się pływa w basenie przy dźwiękach fortepiano czy tradycyjnym śpiewie Fado… doświadczenie do zapamiętania na całe życie. Z każdego tarasu i pokoju rozciąga się wspaniały widok na pole golfowe, drzewa, zbiorniki wodne z najróżniejszym ptactwem.

Obsługa jest niezwykle miła i uprzejma…

 

Na teren golfowy i na tereny tenisowe znajdujące się obok objektu goście mają 50% zniżki.

 

To obiekt luksusowy i gdyby przyszło nam płacić za pokój oficjalną cenę nie było by nas na to miejsce po prostu stać… Jednakże na stronach internetowych “vente privée” mój mąż znalazł super promocję, która pozwoliła nam na skorzystanie z uroków tego miejsca. Otóż zamiast ponad 300 euros za noc zapłaciliśmy tylko 101 euro za noc, za trzy osoby, z królewskim śniadaniem, które samo w sobie było sprzedawane za 25 euros… dzieci bezpłatnie. Także tydzień pobytu kosztował nas 700 euros I za taką cenę warto tutaj przyjechać z pewnością. Odpoczynek i udany urlop gwarantowany… nie mówiąc o bogactwie miasteczka, Lizbony i innych zabytków, które można w tym czasie zwiedzić. Ale o tym w następnych opowieściach.

niedziela, 8 września 2013

W zamkach w Blois i w Chambord – opowieść wakacyjna 3


 

 W zamkach w Blois i w Chambord – opowieść wakacyjna 3
zamek w Chambord w pelnej krasie...

Po siedzibie Leonarda da Vinci udaliśmy się do Blois i następnie do Chambord a zwiedzanie dwóch zamków królewskich epoki renesansu. Te dwa obiekty są chyba najbardziej znane z wszystkich zamków nad Loarą. Szczególnie Chambord, który przyciąga tysiące turystów dziennie.

W Chambord właśnie znajdują się spiralne podwójne schody, skręcające w tę samą stronę, które są przypisywane Leonardowi. Jednakże historycy nie mają dowodów na autorstwo tego ewenementu renesansowej architektury.

Schody przyciągają jednak ciekawskich, którzy wchodząci schodząc tudzież stojąc po środku na dole próbują zrozumieć genialność tej architektury, sprawdzić na własnej skórze jak schodząc po tych samych schodach i wchodząc spotkać się nie można!

Z Antosiem nieźle się nabiegaliśmy i natłumaczyliśmy. Myślę, że do końca życia zapamięta to doświadczenie.
 




 

 

Zamek w Chambord liczy 365 okien, niezliczone ilości kominów i kominków, pomieszczeń i galerii… Otoczony jest pięknym parkiem z licznymi wodnymi kanałami, po których można jak w Wersalu popływać łodziami. Królowie urządzali tutaj polowania i tradycja ta silnie utrzymała się do dnia dzisiejszego.

 

Blois jest zupełnie inne. Przede wszystkim to zamek 3 stylów architektonicznych: późnego średniowiecza, renesansu i francuskiego klasycyzmu Burbonów. Położony jest w centrum miasta a jego olbrzymia sylwetka widoczna jest z każdego miejsca w mieście Blois. Liczne komnaty dobrze oddają renesansowy styl życia choć niektóre sale skupiają kolekcje płaskorzeźb średniowiecznych i “gargouils”. Na dziedzińcu zamkowym codziennie odbywają się pokazy szermierki artystycznej i drobne spektakle dla dzieci.






 

Z informacji praktycznych: wstęp kosztuje około 8-9 euros od osoby, nauczyciele za okazaniem karty, dzieci do lat 14 wchodzą bezpłatnie. Na każdy obiekt warto przewidzieć około 4 h. Przed zamkiem w Chambord znajdują się liczne kawiarnie i restauracje ale niestety skażone są one nieco… nie należy spodziewać się tutaj dobrego jedzenia i niskich cen. W Blois jest łatwiej bo miasto daje spory wybór… my byliśmy we włoskiej restauracji La Scalla, nieopodal zamku i było smacznie i jak na Francję dość tanio tzn: pizza 12 euro, makaron po bolońsku 10 euros itd.

 

Natomiast uprzedzam… nie śpijcie w hotelu Ibis budget w Blois… my chcieliśmy spać w Ibis ale nie było już miejsc jak rezerwowaliśmy i znaleźliśmy je w Ibis budget, tuż obok zamku… koszmar… hałas z ulicy i z innych pokoi: ludzie trzaskali drzwiami do 1h nad ranem i nikt nie interweniowal, pokoje beznadziejne, niekompetentny personel… stąd należy uciekać!