czwartek, 24 października 2013

List do siebie samej na 40-ste urodziny

 
Tak, to już dzisiaj, za kilka godzin zacznę odliczać czas od czterdziestu i zera, później będzie czterdzieści jeden…
Urodziłam się około godziny 19, nikt jednak nie wie dokładnie, o której, gdyż poród mojej matki był wyjątkowo ciężki. To było w szpitalu w Kołobrzegu, w 1973 roku, w środę. Moją mamę potraktowano w ten dzień jak śmiecia. Salowa krzyczała, że “ po co dawała skoro teraz się drze! Zamknij się!” -  wołała. Lekarze badali nieustannie bez znieczulenia powodując tym samym nieustające omdlenia mojej matki. Tylko jedna kobieta, starsza położna głaskała ją po twarzy dodając otuchy. Byłam dzieckiem przenoszonym, ponad 2 tygodnie… ogromnym! Bo ważyłam 4700 w dniu urodziń choć dziś do najpotężniejszych kobiet nie należę. Byłam dzieckiem lekko podduszonym. Myślę, że ten dzień nie był łatwy ani dla mojej mamy ani dla mnie samej. Miałam też być Natalią…
Coś mi w duszy zostało z tych przeżyć?
 
Moi rodzice, intelektualiści w Polsce Ludowej nie cieszyli się żadnymi względami, wręcz przeciwnie. Mieszkali na sublokatorce, w wynajętym pokoju u rodziny noszącej popularne nazwisko Grochowiaków… nie mieli prawie nic a moje pojawienie się na świecie zostało uczczone zakupem kilku szklanych butelek, gumowych smoczków, wózka i chyba jakiegoś koca czy kołdry, o których do dziś słyszę.
Jednym słowem urodziłaś się w biedzie choć rodzice na ciebie czekali i kochali cię od pierwszego wejrzenia – no jak już doszła mama do siebie a tata przyzwyczaił się do twojej “ogromnej głowy”, która napędziła mu stracha!
 
Pierwsze miesiące i lata nie należały do najłatwiejszych. Sublokatorka, nieustanne zmienianie niań bo wtedy profesjonalnych nie było, a były to tzw: starsze panie, czasem palące czasem pijące, czasem niemowlę same w domu pozoostawiające… aż tata drzwi balkonowe u jednej takiej wybił jak mnie samiutką w wózku płaczącą pooglądał a ona? Cóż w kolejce stała, za czymś tam, jak to w tamtych czasach codziennie bywało. W wieku 3 miesięcy zaliczyłaś też samotny, miesięczny pobyt w szpitalu koszalińskim na oddziale chorób zakaźnych – a zapalenie płuc to było. Do dziś ten pobyt odbija ci się kochana! jak na psychoanalizie jeden znany specjalista stwierdził, ale cóż pozostań optymistką co cię nie zabiło to cię wzmocniło?
Czyżby?
 
 
 
Później już było trochę lepiej… byli dziadkowie i ten najukochańszy do końca! Wakacje u nich i nawet dość długi jeden pobyt, gdy tata twój w Indiach przebywał i pół Azji samochodem marki Star przejechał  a ty u dziadków… choć łez też nie brakowało bo braciszek twój, młodszy z mamą mieszkał w innym mieście a ty u dziadków sama.
Tata wrócił, któregoś poranka, pamiętasz dokładnie ten moment, gdy wszedł do mieszkania – jednopokojowego, w którym mieszkaliście w czwórkę? Obładowany był strasznie, jego broda i wąsy myliły tropy, ale to był on!
 
Gdy urodził się Paweł, drugi brat, mogliśmy w końcu opuścić kawalerkę. Rodzicom przyznano mieszkanie w blokowisku, całe 46 metrów na 5 osób. Co to było za szczęście. Pamiętasz jak goniliście się z mamą w ciąży po tak wielkim mieszkaniu? Wydawało ci się ono ogromne! I ta ciuchcia rodzinna z pokoiku do pokoiku, z kuchni do łazienki, gdzie nie dało się już wykręcić.
U dziadków to była inna bajka… mieszkanie 137 metrów, olbrztmi ogród, strych, piwnica, podwórko i ich dwoje. Szkoda, że nie mieszkaliście wtedy w tym samym mieście. Może można było się zamienić?
Tam były te szczęśliwe momenty. Jakiś bardzo manichejski był wtedy twój świat? Dobro i radość w Wałczu, kłopoty, niepokoje, kłótnie rodziców w domu. Czasem, owszem zdarzało się i coś dobrego, ale z dzieciństwa rodzinnego domu pamiętasz niepokój, ból brzucha ciągły, łzy mamy, wściekłość taty i psoty  z braćmi. Z nimi zawsze było cudnie, trzymaliście się razem!
 
Najbardziej nie lubiłaś zim. Horror zimna, popękanych ust, zmarźniętych dłoni, stop i te rajstopy! Pamiętasz te rajstopy kłujące, opadające bez przerwy jak obwarzanki? Paczki świąteczne w pracach rodziców: podeschnięte galaretki, wyroby czekoladopodobne, czasem kwaśna pomarańcza? Kapelusze z papieru i za małe sukienki, kozaki do reszty stroju w ogóle nie pasujące… Jak to wszystko jest daleko! Jak cho   lernie daleko!!!!
 
 
Tak samo te karteczki różnokolorowe 500 g mięsa z kością, 1 kg cukru… I ty trzymająca je w ręku “ Pani tutaj nie stała!” “ No dziecko posuń się wreszcie!”…
 
Pamiętasz szkolną szatnię w podstawówce numer 5 w Koszalinie i ten woreczek z kapustą kiszoną zakupiony w samie na przeciwko z ćwiartką chleba? Z Moniką i z Beatą zajadałyście się tym rarytasem jak drugiego dania na szkolnej stołówce zabrakło dla was choć opłacone było?
 

 

 

 
Wakacje w tamtych czasach to były wyjazdy do babci, kilka kolonii, jeden obóz harcerski, później oazy… I raz ten wczasy co tato dostał w przydziale, całe 2 tygodnie! Nad Bałtykiem… ładnie wtedy było choć miałaś już 15 lat, czerwony dwuczęściowy kostium i krótkie włosy. Pannica, wzorowa uczennica, od lat, świadectwa z paskiem, pianino, dziecko nie sprawiające żadnych problemów wychowawczych… Żaden punk czy inny hippis… grzeczna dziewczynka!
 
W końcu lata liceum, ekstra, super! Byłaś gospodarzem klasy, śmieszką Ziutą, którą lubiano… I zachłyśnięcie się Paryżem w 1991 roku, pierwsza wymiana, pierwszy raz pod Wieżą Eiffel’a z Izą! Szaleństwo absolutne szaleństwo. Marzeń pełna głowa ale puste kieszenie i psychika zza żelaznej kurtyny… nieświadoma, niedokształcona, pogubiona, zakompleksiona.  Sierotka Marysia, która marzyła by być kimś? Tylko to Kimś… co miało oznaczać.
 
Wiele twardych ciosów, dramatów mniejszych i większych, przyśpieszony kurs dorastania i dojrzewania… Grzeczna dziewczynka nie może być już non stop grzeczna bo niegrzeczni ją spożyli i wydalili to co zostało!
Wzmocniło cię to?
 
Pewnie bez problemu obeszłabyś się smakiem… ciut więcej szczęścia, i może pewne sprawy potoczyłyby się inaczej?




Dziś masz 40 lat, o przepraszam 39 lat, 11 miesięcy, 30 dni i 20 godzin, około. Uśmiechasz się do siebie, szeroko… twój syn ma inne dzieciństwo, ty masz inną dorosłość niż ta twoich rodziców… czy dziadków. Twój dom nie przyprawia cię o ból brzucha, to miejsce radosne, ciepłe, gdzie możesz spokojnie położyć wciąż młodą głowę. Lubisz je! Ba kochasz je!

I choć wiele w nim brakuje i wiele osób w nim dzisiaj brakuje to jednak są…

Jesteś kobietą, dojrzałą, ładną, momentami szczęśliwą, z rzadka zalewającą się łzami. Gdy patrzysz wstecz widzisz wiele piękna i dokonanych rzeczy, gdy patrzysz w przyszłość widzisz zapełniony po brzegi kalendarz, mnóstwo planów, projektów i siebie samą za kolejne 40 lat, radosną spełnieniem.

 

Czy mogłabyś umrzeć dzisiaj?

 

Mogłabym… ale skoro te 40 lat minęło to może czas na następne 40, 50 a może nawet 60?

 

Całuję cię mocno!

A teraz idź w końcu i dokończ te CZEKOLADOWE EMOCJE… bo rodzina i przyjaciele chcą byś na nich dziś, symbolicznie, 4 świeczki zdmuchnęła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz