niedziela, 19 stycznia 2014

Rodzice w telewizji

Bardzo rzadko bywają, przynajmniej moi i widuję ich bardzo rzadko bo średnio raz w roku. Tak więc dzisiaj z wielką radością obejrzeliśmy transmisję Mszy Świętej z kościoła z Tulc. Moi rodzice śpiewają tam, od lat, w małym chórze, którzy zresztą sami założyli i, o którego rozwój i ciągłość działalności wciąż się starają.







Mieliśmy więc kilka zbliżeń i śpiewów. Nagrałam program u siebie. Po czym zadzowniliśmy do nich do domu by krzyknąć im nasze « brawo » z drugiego końca Europy !







Ze śpiewaniem w chórze  i w ogóle w chórach mamy związana bardzo długą rodzinną tradycję. Śpiewali w nich moi dziadkowie, właściwie przez całe życie. Babcia Teresa zaczynała jako dziecko w Wilnie ( u Bernardynow, z panem B. Ladyszem, pozniejszym spiewakiem operowym, ktorego dane nam bylo blizej poznac) i do swojej śmierci później śpiewała w Wałczu. Moi rodzice też śpiewają od lat. Na początku był chór Palotti u Palotynów  w Poznaniu… bardzo dobry chór z nim podróżowali trochę po Europie. Byli też we Francji. A, że była to końcówka komunizmu u nas i początek nowego systemu to z wyjazdami tymi były związane ogromne emocje. Mój najmłodszy brat, Paweł śpiewał całe lata u Stuligrosza, jako chłopiec i dorosły facet, aż do wyprowadzki do Warszawy. Teraz śpiewa mój syn w chórze konserwatorium muzycznego w Bordeaux. Ja podśpiewuję, zdarza mi się dyrygować zgromadzeniem wiernych w naszym kościele czy zaliczyć kilka solówek z psalmami. Jako dziecko śpiewałam w zespołach.



Na chór pewnie też się zdecyduję niebawem jak tylko czasu będę mieć kapkę więcej…







To bardzo cenne doświadczenie życiowe, nie tylko muzyczne… bycie w grupie, dzielenie jednej pasji, wysiłek, dyscyplina, kompetencje ale też radość… Oj coś mi się tęskno zrobiło.







Jak patrzę na historię naszej rodziny, niezbyt idealną, pełną błędów, cierpienia – z pewnością to jedna strona medalu, widzę też tę drugą… w mojej rodzinie, polskiej rodzinie zawsze były pasje, zajęcia, zaangażowania… nigdy nie było leżenia przed serialem w TV czy naciskania guzików pilota… w mojej rodzinie są książki, które się codziennie czyta, jest muzyka, którą się gra, śpiewa i słucha, są dyskusje, są wyjścia do kina, opery, teatru!  są spotkania ze znajomymi – no mogłoby ich być więcej na mój gust… jest praca też…







I jak popatrzę na « moją francuską » rodzinę… to… owszem mają dużo więcej pieniędzy, domów, mieszkań, ale pokolenie dziadków mojego męża czy rodziców nie robiło i nie robi zresztą do tej pory, poza podstawową aktwnością zawodową – zarobek – nic… nie czyta, nie pisze, nie należy do żadnych stowarzyszeń, nie jest w nic zaangażowane, niczym się nie interesuje… ba książek to nawet nie ma w domu… w operze nigdy nie byli choć mają w ich mieście… inaczej to wygląda dopiero u brata męża i u nas bo u kuzynów już podobnie jak u rodziców…



Czyżbyśmy byli zdwóch różnych światów ?

2 komentarze:

  1. Czym skorupka za młodu nasiąknie... Życie bez pasji byłoby nudne.

    OdpowiedzUsuń
  2. przyjemnie napisane. Też staram się rozwijać w moim dziecku pasję teatru, literatury, historii, kreatywności twórczej zamiast tv. Choć mimo to nieco i do tv go ciągnie. Ważne żeby z umiarem. dla mnie telewizor w ogóle nie istnieje. pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń