piątek, 28 lutego 2014

Jak 100 lat w zdrowiu dożyć – sekrety mojej cioci Mari.

Jak 100 lat w zdrowiu dożyć – sekrety mojej cioci Mari.

Wczoraj zadzwoniłam do cioci… Nie chciałam w dzień urodzin bo wiedziałam, że nie będzie można porozmawić, że będzie tłum. I tak też było. Delegacje z miasta, z ZUS, z jakiś organizacji, z parafi plus cała rodzina, która się na te uroczystości zjechała. Wczoraj co prawda też wciąż było i ludno i gwarno, ale już mniej.



Ciocia Maria zachwycona!



Jak stwierdziła jej synowa, Danka, z którą mieszka (to też jedna z moich ulubionych cioć!) “Mama, jak ta królowa Elżbieta hołdy zbiera i zbiera”. Kwiaty się w domu nie zmieściły więc porozwozili je po cmentarzach i kościołach wałeckich… Prezenty podobno wszystkie się spodobały, w tym od nas jedwabny, spory szal, znanej francuskiej marki, w motyle i łańcuchy… który wysłaliśmy wraz z Antkowym sercem, pod którym po polsku napisał “ Dla kochanej cioci Mari – Antoś” i okolicznościową kartką ( brr jak sobie pomyślę, że teść mój zabronił w jego domu do mojego syna per Antoś się zwracać – dopiero teraz dociera do mnie jakie jego zachowanie jest toksyczne i chore, ale nie o tym miało być).







Ciocia Maria na moje pytanie JAK, Jak to zrobić by tak pięknego wieku dożyć w zdrowiu i fizycznym i psychicznym i intelektualnym rzekła :







“ Po pierwsze trzeba trochę jeść i pić, ale nie za dużo. Pracować należy na świeżym powietrzu, jak najwięcej. Kochać tylko jednego mężczyznę – na mój telefoniczny uśmiech żywo zareagowała – bo wiesz Agniesiu, jak się zmienia, jak to teraz modne, te rozwody i te brudy, to nic z tego dobrego nie ma, zdrowie niszczeje, ja to po swoich wnuczkach widzę takie młode a tak staro wyglądają od tych małżeńskich kłopotów…



I co najważniejsze trzeba wszystko przyjmować tak jak Pan Bóg daje, z pokorą i ze zgodą,  to wszystko dobrze będzie”



Na tym recepta na długie życie się zakończyła a ja myślę o niej od wczoraj i jakoś tak wszystko mi się zgadza! Wczoraj to ostatnie zdanie niezbyt mi się spodobało, odebrałam je jako rezygnację pewną pasywność, a dziś nabrałam pewności, że raczej nie o to cioci chodziło… Bo jak siedziała z niemowlętami w oblężonej gorzelni pod Kisielinem w 1943 roku, w lipcu, i bała się strasznie o to, że Ukraińcy ich podpalą, że wszyscy zginą… nie wydaje mi się by pasywnie godziła się na śmierć. Zresztą jak o tym opowiada słychać raczej w jej głosie zaufanie, zdanie się na…







Wczoraj rozpoczęła nowe stulecie, jak sama stwierdziła. Do grobu jej nieśpieszno. Formę ma olimpijską bo czeka już na wiosnę, na ogród, na pracę w ziemii. We wtorek pieszo szła do kościoła, wchodziła po schodach, rozmawiała z ludźmi… nie można w żaden sposób odczuć, że Maria ma 100 lat! Znam 60 –cio parolatków, którzy mają się znacznie gorzej… w mojej wlasnej rodzinie, wiec to nie tylko geny!  Coś w tym jej sekrecie jest… czas zaaplikować do swojej egzystencji!



Ps: Na zdjeciu u nas wiosna na trawnikach!

wtorek, 25 lutego 2014

100 LAT!

100 LAT!

100 LAT !



Kończy dzisiaj moja ukochana ciocia Maria ! To jedyna żyjąca jeszcze osoba z pokolenia mojego dziadka, jego starsza siostra.



Urodziła się w 1914 roku na Wołyniu, jako drugie dziecko w rodzinie. Najstarsza była Józefa, która to założyła kanadyjsko-amerykańską gałąź w mojej rodzinie. Stąd nasze silne związki z amerykańskim kontynentem.



Maria, według mnie, była najpięknięjszą z sióstr. Urokliwa, z niebieskimi oczyma i bardzo elegancka, szczególnie w tych powojennych latach… Nie dysponuję jednak w Bordeaux tymi starymi fotografiami, są one w Polsce. Ukochana siostra mojego dziadka Śp Henryka.



Wyszła za mąż, za wuja Antoniego tuż przed 2 wojną światową. Wuj pochodził z zasobnej rodziny, posiadającej ziemie i dobra wszelkie. Podczas wojny urodziła dwoje dzieci : Jerzego i Bożenę i jako młoda matka nie wahała się przed służeniem ojczyźnie. Wuj Antoni był szefem jednego z oddziałów AK a ona była lączniczką i na rowerze w sukience w kwiatki przewoziła rozkazy i meldunki ukrywając się przed Sowietami, Niemcami i także Ukraińcami.



Ci ostatni wymordowali sporą część naszej rodziny w lipcu 1943…







Po wojnie jako przesiedleńcy znaleźli się na tzw : ziemiach odzyskanych w Wałczu. Wuj Antoni założył zakład fotograficzny, zapuścił brodę bo już po kilku miesiącach musiał się ukrywać. Nagonka na byłych Akowców była taka, że rodzina musiała opuścic Wałcz i pomieszkiwać w różnch miastach Polski. Najdłużej w Jeleniej Górze.







Jednakże do dziś w Wałczu ludzie z mojego pokolenia i ci starsi pamiętają pana z ogromną brodą, który statecznie przechadzał się robiąc fotografie…



Tego lata Muzeum ziemii wałeckiej zorganizowało wystawę zdjęć wuja… na której wszyscy byliśmy. A mój tata zidentyfkował nawet miejsca na jednym ze zdjęć, których w muzeum nikt nie zdołał rozpoznać…



Ciocia Maria była wierną towarzyszką tych chwil. Zakochana w wuju do jego śmierci. Teraz jak sama przyznaje, pogada sobie z nim czasami.







Kobieta, która dzisiaj, w Polsce, ma 100 lat jest sprawna i fizycznie i umysłowo. Latem wciąż pracuje w ogrodzie bo uwielbia pracować w ogrodzie, dzierga, coś poczyta… lub dobrze zjeść, zresztą była znakomitą kucharką i jej pierogi pamiętam do dziś!, wypije też coś od czasu do czasu… Z moim dziadkiem był to koniak… ona sączyła całe popołudnie jeden kieliszek mój dziadek kilka… Rozumieli się bez słów…



Do dziś Maria mówi o nim “mój braciszek” a jak jedzie na cmentarz to jedzie do “braciszka i do bratowej, kochanej Tereni – mojej babci”.






Antoś, nosi imię Antoni nie bez przyczyny, kilku Antonich w naszej rodzinie było, uwielbia ciocię Marię, uwiebia z nią rozmawiać, siedzieć blisko, jest nią zafascynowany a jej opowieści o dawnych czasach… perełka!







Czegóż można życzyć komuś kto ma 100 lat ? Nie wiem do końca. Wiem natomiast, że posyłam jej mnóstwo miłości od nas wszystkich!



Dziś będzie miała bardzo zajęty dzień bo jakieś oficjalne delegacje zawitają do jej domu… lokalne i narodowe. Wczoraj była msza w jej intencji, kolacja, dziś ciąg dalszy… no i emeryturę jej podwyższą, podobno takie jest prawo w Polsce, choć jak ona sama twierdzi, jej już nic nie potrzeba oprócz uśmiechów bliskich, opieki, ich obecności…



Chciałabym być z nią dzisiaj…

Kraj Basków cz.1 – Spacer po Biarritz

 
 
 
 
 
Kraj Basków to region dzielony przez Francję i Hiszpanię. Pierwsi jego mieszkańcy byli znani już w neolityku czyli między 5000 -2000 lat przed Jezusem. Terytorium to było wiele razy najeżdżane, grabione, przechodziło z rąk Francuzów do rąk Hiszpanów. Jednakże na przestrzeni wieków zawsze podkreślało swoją odrębność i specyficzną tożsamość. I tak jest do dzisiaj!
Wszystko tutaj jest inne i język (napisy w języku basków widnieją na drogowskazach, budynkach publicznych), i kuchnia, i architektura i święta i gry.
W ubiegłą sobotę zahaczyliśmy tylko o kilka miejscowości na wybrzeżu. Zamierzamy też w najbliższych wiosennych week-endach pojechać do krajów Basków tego w hinterlandzie bo jest zupełnie inny…
Na początek więc Biarritz, znana na świecie miejscowość nadmorska choć jej sława rozpoczęla się w XIX wieku. Wcześniej był tu tylko port i rybacy łowiący wieloryby. To za sprawą Napoleona III I jego żony cesarzowej Eugeni Biarritz nabrało dzisiejszego kształtu. Kolej I jej rozbudowa nie jest tutaj bez znaczenia, gdyż Biarrits leży kilka kilometrów od hiszpańskiej granicy, przy Pirenejach. Do Paryża było więc daleko.
Palac cesarzowej Eugeni dzis Grand Hotel w remoncie
 
I kaplica cesarska - neogotyk
 
W XIX wieku też Biarritz przyciągnęło setki Rosjan, rosyjskiej arystokracji, której ślad jest widoczny w mieście dzięki prawosławnej świątyni usytuowanej naprzeciw pałacu cesarzowej, dziś hotelu. Prezydenci Francji I koronowane głowy przyjeżdżły tuaj jak Sissi czyli Elżbieta z Austri czy król Anglii Edward VII. Bywały też sławy jak Sinatra czy Chaplin… długo by wymieniać.
 
Jest to więc urokliwe miejsce, z typową zabudową, którego plaże w samym centrum miasta są pocięte skałami wyrastającymi z oceanu.
 
 
 



Kasyno przy samej plazy, w centrum miasta
 

Latarnia na cyplu Swietego Marcina


 

Typowa zabudowa XIX wieczna, palace dzis przerobione na mieszkania.

Port lowcow wielorybow w Biarritz, malutki, wcisniety w lad.

Skala Dziewicy polaczona kamiennym mostem z wybrzezem, ale obecnie zamknieta z powodu zniszczen poburzowych.
 
 

piątek, 21 lutego 2014

Mama mojej bratowej

Zmarła wczoraj około południa… Wiadomość dotarła do nas dopiero dziś rano bo mój brat w nocy wysyłał SMS jak miałam wyłączony telefon.







Jest mi strasznie przykro i jakiś taki smutek mnie ogarnął choć nie znałam Bogumiły. Widziałam ją może z 4-5 razy. Relacje między naszymi rodzinami jak widać nie były najlepsze. Jednkaże bardzo mi żal i mojej bratowej i moich bratanic – babcia je przez lata wychowywała ; i jej męża i jej samej… Przez ostatnie kilka lat bardzo ciężko chorowała, na chorobę krwi, której nazwy nie jestem w stanie podać. Dziesiątki transfuzji… wylewy, cierpienie…







Dziś rano, jak rozmawiałam z bratową usłyszałam w jej głosie ulgę. I w jej słowach też. Jej mama już się nie męczy i chyba tym najbliższym też ulżyło. Nie jest ławto patrzeć na cierpienie tego, który odchodzi i któremu nie możemy pomóc. Nie jest łatwo, tak jak Karolina, pracować, zajmować się swoimi dziećmi, 100-letnią babcią, mamą Bogumiły, która żyje… i jeszcze kilka razy dziennie jeździć do swoich rodziców, do konającej mamy i schorowanego ojca.



Podziwiam Karolinę za to bo nie wiem czy bym tak potrafiła…







Dziwne jest to nasze życie… złożone z tylu momentów tak od siebie różnych ale zawsze zakończone tym co nam wspólne. Jakaś wielka tajemnica tkwi w naszej egzystencji i przyznam, że do końca jej nie rozumiem.







Za każdym razem, gdy odchodzi ktoś bliski… uświadamiam sobie jak ważne jest by pięknie, jak najpiękniej żyć, tak na codzień… nie na emeryturze, nie w week-endy czy na wakacjach, jak mam czas, ale od początku do końca… przy patelni, pralce, chorym dziecku, romantycznej kolacji. Jak ważne są te wszystkie momenty i jak bardzo trzeba się starać by uczynić je najpiękniejszymi z możliwych.







Za Bogumiłę i jej najbliższych… będziemy się modlić gorąco i szczerze. Była bardzo dobrym człowiekiem, aktywnym, zaangażowanym. Życie trwa nadal dla nas i dla niej…

wtorek, 18 lutego 2014

Moje najnowsze "hity" kosmetyczne

Moje najnowsze « hity » kosmetyczne

Nie mam dzisiaj ochoty na poważne tematy. Dzień mam wyjątkowo pracowity, zaczynam żałować, że nie zdecydowałam się na wyjazd do SPA pomimo złej pogody bo zmęczenie daje mi się nieźle we znaki. Ogrom pracy przeraża z lekka ale w tym wszystkim są też chwile przyjemności. I tak po porannym pobycie na Uniwersytecie niespodziankę sprawił mi mój mąż, przyjeżdżając po mnie w porze obiadowej i zabierając mnie do restauracji… oboje jesteśmy na diecie więc zadowoliliśmy się menu złożonym z dania głównego – pieczonej ryby – merlu, na warzywach – młodym bobie, brukwi i ziemniakach a na deser wzięliśmy pierwsze w tym roku truskawki z octem balsamico… pychota… W czwartkowy wieczór zapraszam go ja ! zarezerwowałam stolik w pewnym hotelu, restauracji hotelowej i będziemy delektować się kolacją przy koncercie Jazzowym life…







A tymczasem od kilku dni chciałam zrobić wpis o kosmetykach. Bo w ostatnich tygodniach odkryłam, dla siebie, kilka znakomitych produktów.



Zacznę od tych twarzowych…



Woda a właściwie jak sama nazwa wskazuje Rosa od Annick Goutal… to coś niesamowitego pomiędzy tonikiem a wodą leczniczo-kosmetyczną. Dostałam ją w prezencie pod choinkę. Zrobiona jest na bazie róż ale zawiera też ekstrakt z grejpfruta. Spryskuję nią rano twarz jak tonikiem, ale też gdy wieczorem wychodzę, gdy potrzebuję odświeżyć makijaż. W kilka sekund cera nabiera dobrego kolorytu i blasku. Super produkt… Internet podaje, że kosztuje 35 euros 50 ml…







Krem – Magnificence od Liérac – jeden słoik na dzień i na noc, nie lubię zmieniać. Wyjątkowy krem przeciwzmarszczkowy i ujędrniający, zawiera opatentowany D-Glyox, oleje roślinne, kwas hiauloronowy – 5%, witaminy C i E. Uwielbiam się nim smarować i skóra jest piękna zaraz po użyciu jak też na dłuższą metę…  Około 65 euros za słoiczek 50 ml, ale jest wart swojej ceny… zresztą wszystkie produkty tej marki są znakomite. Kupując krem dostałam w prezencie tzw: suchy olejek do twarzy, włosów i ciała z mieszanką białych kwiatów, jeszcze go nie używałam, zostawiam na wiosnę i lato.



 



I włosy… dwa tanie i znakomite, według mnie produkty. Pierwszy spray od Klorane – od lat stosujemy ich szampony, odżywki i produkty dla niemowląt jak Antoś był malutki… w tym jego pierwsze, niemowlęce perfumy Klorane, sprzedawane w dużym pudełku z bialym zajączkiem-maskotką – do dziś mam zachowaną resztkę perfum i maskotkę. Ten spray, bez spłukiwania nadaje włosom objętość. Zawiera wyciąg z lnu, w komplecie jest też szampon i krem-odżywka. Produkty te zostały nagrodzone Beauty Awards przez magazyn “Elle”. Spray kosztuje około 13 euros.







I klasyka Olejek od Elsève…  super produkt bo odżywia, nawilża, chroni, wszystko w jednym! Na mój 2-3 razy w tygodniu basen i jego chlor – idealny. Kosztuje 15 euros 100 ml i wystarcza chyba na conajmniej 2 lata… bo uzywa sie go doslownie po 2 krople na raz a kropli w butli jest bardzooo dużo.







Tak więc moje odkrycia… produkty, które mogę polecić i ktore bardzo lubie, ale czas już wracać do pracy.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Odurzajacy zapach mimozy

Odurzający zapach mimozy

Pomimo dość średniej pogody pojechaliśmy wczoraj nad Ocean Atlantycki i … znaleźliśmy wiosnę ! Na plaży to niezupełnie bo plaże zawalone są konarami drzew, pniami, śmieciem wszelkim… wzburzone fale wciąż wyrzucają na brzeg tony zanieczyszczeń i nie wygląda to pięknie niestety… Wystarczy jednak nieo się oddalić by wśród willowych dzielnic Cap Ferret trafić na cudowne drzewa mimozy całe pokryte kwieciem i zielenią !







Chciałam porobić nawet zdjęcia bo miałam ze sobą aparat tyle, że karta z aparatu została w komputerze brrr… I żałowałam tego zapomnienia podwójnie, gdyż…



No właśnie…



Mamy plan, projekt, marzenie wybudowania, za jakieś 3 lata, własnego domu. I marzy nam się dom drewniany w stylu amerykańsko-skandynawskim – no tak przynajmniej widzieliśmy ten projekt do tej pory. Jednakże nasze ostatnie wypady nad Ocean sprawiły, że ten drewniany dom niekoniecznie musi nosić na sobie piętno obcego stylu… bo czy to na Cap Ferret czy w basenie Arcachon domów drewnianych jest na pęczki, pięknych, olbrzymich, nowych i wybudowanych przez nasze lokalne firmy, wyspecjalizowane w tego typu ekologicznym budownictwie. Zresztą region Landes, na południe od nas to największy las w Europie zachodniej. Drewna więc nie brakuje.



Dowiadywałam się nawet w kilku firmach o koszt takiej budowy i inne szczegóły. Może uda nam się nasz projekt zrealizować. Chciałam te domy pofotografować jako źródło insipiracji, ale cóż, następnym razem.







Tymczasem spacerując po Cap wczoraj odurzyliśmy się całkowicie zapachem mimozy, do domu też przywieźliśmy jej bukiet… a popołudniową kawę, po raz pierwszy w tym roku, wypiliśmy na tarasie kawiarni, w pełnym słońcu, delektując się już 19°C… i wciąż zimowo wzburzonym oceanem.







Wieczorem obejrzeliśmy francuski film “Les petits mouchoirs” czyli Małe chusteczki, którego akcja rozgrywa sią właśnie na Cap Ferret… z Marion Cotillard z roli głównej min… Cudowny dzień spędziliśmy tylko we dwoje…



Dziś praca…







Ps: Zgubiłam już 1 kg na mojej diecie… I cieszy mnie bo idzie szybciej niż założyłam…



Dzisiejsze dietetyczne menu:



Śniadanie: sok z cytryny, 3 plastry świeżego ananasa, 60 g chleba, masło, twarożek, zielona herbata



Obiad: sałatka z mieszanych sałat z połową awokado i pomidorkami, świeża makrela pieczona z musztardą, purée ziemniaczane, kawa



Podwieczorek: carpaccio z pomarańczy z cynamonem, migdały, herbata



Kolacja po aquagym: Fondu z pora 300 g, kasza boulgur 120 g , jogurt naturalny.

wtorek, 11 lutego 2014

Choroby i służby zdrowia

Mam naprawdę szczerze dość tego chorowania. Od dwóch tygodni nie jest najlepiej. Od niewinnego stanu grypowego, poprzez ostre zapalenie zatok a ostatniej nocy jeszcze jakiś wirus żołądkowy. Jestem w tych dniach tak wrażliwa, że łapię wszystko… Jakiś wirus na spacerze, nie ma obaw, trafi do mnie!



Powiedziała mi to wczoraj laryngolog robiąc dokładne oględziny mojej osoby. Ale, od początku.



Po rozstaniu się z moim lekarzem internistą w ubiegły poniedziałek i powiedzeniu mu kilku słów na temat jego niekompetencji, w środę trafiłam do super internisty, starszej pani, która przepisując mi inhalacje na specjalnej maszynie wypożyczonej z apteki sprawiła, że moje bole głowy i niemożność normalnego oddychania ustapiły po 48H. I chwała jej za to! (Moja była lekarka zalecała kolejne 6 dni antybiotyku, Piostacyny, widząc, że kuracja 6 dniowa zupełnie mi nie pomogła, nie zmieniła mojego stanu).



To ona też zleciła zrobienie skaneru czaszki oraz wizytę u laryngologa. I dobrze zrobiła.



Zapalenie zatok jest w zaniku, ale będzie nawracać bo… mam w dwóch miejsach złamaną i źle zrośniętą przegrodę nosową. O czym nie wiedziałam. Wiedziałam, że mam krzywa, to już mi mówiono ale, że była kiedykolwiek złamana i to w 2 miejscach, nie leczona i źle zrośnieta… o tym nie miałam pojęcia!



Skoro o tym nie wiedziałam to doszłam do wniosku, że musiało to się stać gdzieś we wczesnym dzieciństwie… Tylko kiedy? Jak narazie do rodziców dodzwonić się nie mogę więc nie wiem… Zadzwoniłam do mojej chrzestnej… nie wiedziała nic na ten temat.



Tajemnica!



Obejrzałam sobie też moje zatoki od środka, na ekranie komputera choć było to wielce nieprzyjemne jak mi pani doktor rurką z kamerą przez nos wjechała pod oczodoły i na czoło… brrr!



Powinnam poddać się operacji by to wyprostować i mniej chorować jednakże taka operacja jest bardzo bolesna w skutkach i oznacza 4 tygodnie zwolnienia z silnymi lekami przeciwbólowymi. Całkiem niefajnie.



Narazie leczenie zachowawcze tylko…







Ten tydzień zapowiada się bardzo nieszczególnie – 5 wizyt medycznych… pomyślał by kto, że 80 lat mam albo choruję na raka… Nic z tego jednak, komplikacje, komplikacje!







Francuska służba zdrowia?



Jak widać jest bardzo różna, raz całkiem niezła raz niekompetentna… a zazwyczaj spóźniona. Jak mnie denerwują lekarze, którzy nie szanują pacjentów i na umówioną wizytę każą czekać po 30 minut! Wczoraj się tak wkurzyłam u tej laryngolog. Skoro umawiamy się na 16h30 to ma to być 16h30 plus minus 10 minut a nie 17h! Byłam już gotowa umówić się jeszcze raz bo dziecko moje siedziało w świetlicy, która to jest otwarta do 18h a musiałam jeszcze przez pół miasta przejechać. Więc powiedziałam co o tym myślę… bo ja do pracy swojej przychodzę punktualnie w innym wypadku ponoszę tego konsekwencje.







Większość lekarzy jest jednak na czas i kompetentna… a co najważniejsze wizyty jak i większość leków są całkowicie refundowane. Za skaner nie musiałam nawet wykładać pieniędzy bo to droga diagnostyka i od razu moje ubezpieczenia wzięły koszty na siebie. Co prawda musiałam na niego 4 dni czekać… bo miejsca nie było.



Jednakże nieźle kosztowałam te moje ubezpieczenia w ostatnich dniach:



2 wizyty u mojej internistki w odstępie 48 h – 46 euros



2 recepty ponad 80 euros, sam antybiotyk kosztował 48 euro z groszami na 6 dni..



Kolejna internistka – 40 euros



Maszyna z apteki po 16 euros za dzień



Leki kolejne do inhalacji – 15 euros







Skaner 232 euros…



Laryngolog wczoraj – 88 euros



Leki od niego 67 euros…







I jeszcze dziś okulista, bo miałam kontrolę umówioną od dawna… i recepta na okulary zwykłe i słoneczne – obie pary będą całkowicie zrefudnowane, nawet jak wybiorę drogie modele i marki – ale pewnie za niedługo też to zniosą bo brakuje pieniędzy po prostu… a wizyta u niej 40 euros…



Razem, pobawię się w matematyka : 688 euros… buuu…







Z tego co słyszę i czytam miałabym problem z takim leczeniem w Polsce choć ja sobie myślę, że moze od razu trafiłabym na kompetentnego lekarza i nie trzeba by było aż takich kosztów?



Najważniejsze, że dochodzę do siebie, ale perspektywy na to by było dużo lepiej w mojej sferze ORL są wątłe.

niedziela, 9 lutego 2014

Igrzyska w Rosji

Od wczoraj media huczą o koszcie igrzysk, o braku demokracji w Rosji, o wielkim, pompatycznym wiec otwarciu Olimpiady, o tym, ze zabrakło na trybunach Obamy, Merkel czy Holland'a. Choc nie mówi sie u nas o bojkocie, gdyż osoby te maja na igrzyskach sie pojawić tyle, ze w późniejszym terminie. Przynajmniej niektore z nich.





Dopiero w sobote rano, we francuskich mediach, zaczęto mowić o... Sportowcach, o nadziei na francuskie złoto dziś popołudniu z Martin Fourcade... Czyli o tym co w Igrzyskach najważniejsze a raczej o nich... Tych młodych ludziach, którzy trenują od lat a od 4 lat minimum tylko w jednym celu- zdobyć olimpijskie złoto.





I tutaj pojawia sie pytanie: Czy fakt, ze igrzyska maja miejsce w Rosji, czy fakt, ze kosztowały 35 mld $ czy 50 nawet, czy fakt, ze w kraju tym nie przestrzega sie praw człowieka... Ma w jakikolwiek sposob juz na początku zdyskwalifikowac te olimpiadę? Czy wysiłek sportowców, to, ze tam sa, ze bedą bić rekordy, na tym tle w ogóle sie nie liczy? A tym samym nie może nas ani wzruszac  ani interesować  nawet?  Na innych stronach pewne osoby mi to wypomnialy... "jak mozesz sie wzruszac? Jak moze ci sie otwarcie podobac?"
A ja sie wzruszam ...




I to bardzo.... Zapłonął olimpijski znicz.... Aż mnie ciarki przeszły!  Od dziecka oglądam Olimpiady.
pamietam,z gdy kilka lat temu zwiedzalismy Olimpie miałam łzy w oczach. Może sie starzeje albo co ale zawsze bardzo wzruszają mnie te momenty... Jak szła Polska! Francja! Rosja, trzy kraje tak bardzo mi bliskie.... I ta idea igrzysk, tak stara, tak wielka....

 Krytykować tez z pewnoscia bedzie co ale na razie uważam,z e ceremonia pomimo kilku wpadek była niesamowita.


Kazdy nosi w sobie swoją osobista odpowiedz na zadane wyzej pytania. Mozna w tej olimpiadzie widzieć tylko okropna twarz Putina a za nią wszystkie zbrodnie! ktorych dopuścił sie ten kraj! ta władza i jej chlubne poprzedniczki!





Mozna tez widzieć te setki sportowców machajacych flagami, radosnych, po latach nieludzkiego wysiłku, pełnych nadziei, którzy chcą światu,pomimo Rosji, coś pokazać.





Jedno nie wyklucza drugiego. Mozna widzieć sportowców i nie zapomniec o tym kto moja przyjaciółkę Anne P. Zamordował ani o tym, kto mi pokój w hotelu splądrował.





Tylko głęboka głupota nie może otworzyć swojego umysłu na tyle szeroko by spojrzeć na igrzyska w perspektywie szerszej i ciekawszej.





Przypomnijcie sobie poprzednie igrzyska zimowe z Vancouver, z lutego 2010 roku. Demokratyczny kraj, piękny - Kanada i te tysiące namiotów, w środku zimy, w geście protestu przeciwko olimpiadzie i pozbawieniu najuboższych mieszkań! Tak, całe dzielnice w tym Downtown EastSide zostały wyburzono by nie " straszyć" , inne by wybudować miasteczko olimpijskie a biedni? Zostali bezdomnymi bo nie było ich stać w bogatszych częściach miasta na czynsz... Ilu ich było? Ponad 10 000.







Przypomijcie sobie olimpiadę z Pekinu 2008 rok. Ileż dyskusji o niedopuszczalnej karze śmierci i braku demokracji. A igrzyska piękne.... Tyle, ze dalej około 5000 osób jest usmiercanych rocznie w sposob bardzo barbarzyński i bynajmniej nie za zabójstwa.






Coz powiedzieć o mistrzostwach futbolowych! które to maja rozegrać sie w Qatarze? Czyż to model demokracji jest?  A Rio i jego favelas.... Usuwane siła by miasto zmieniło wizerunek....





Gdy wybrano Soczi w konkurencji był Salzbourg i Korea południowa.... Jeśli Soczi było tak wielkim problemem to z pewnoscia Komitet olimpijski wybrał by inna kandydaturę. Co nie oznacza, ze Soczi jest czyste... Bo nie jest.





Także zostawmy politykę politykom a sport sportowcom. I jeszcze jedno niech igrzysk nie przysłanie nam nasz polski (!) antyrosyjski resentyment. Stać nas chyba na znacznie szersze spojrzenie.

środa, 5 lutego 2014

Z cyklu przeczytane, obejrzane – Maltretowane dzieci

Z cyklu przeczytane, obejrzane – Maltretowane dzieci
Powinnam jeszcze dodać przeżyte, doświadczone, ale tytuł byłby za długi. Tak się jakoś zbiegło w ostatnich dniach, że w miniony week-end przeczytałam książkę Kamel’a Hajaji « Paris inch’Allah ». Wczoraj oglądałam wieczorem w TV, reportaż o skazywaniu na karę dożywotniego więzienia dzieci w USA… a całkiem niedawno sięgnęiam też po pozycję, którą od dawna mam w domu « Toksyczni rodzice » Susan Forward. Ta  książka służy mi ostatnio w pracy, gdzie stykam się z młodzieżą, która w sporej swej części pochodzi z tzw : toksycznych rodzin, gdzie przemoc jest na porządku dziennym czy to fizyczna czy psychiczna.

Wracając jednak do tego co przeczytane… « Paris inch’Allah » to druga książka Hajaji opublikowana w 2013 roku. Opowiada ona historię 10-letniego chłopca, Mohameda, który mieszka ze swoją matką w jednej z najbiedniejszych dzielnic Tunisu. Ojciec chłopca nie żyje a matka sypia z przygodnymi panami by móc kupić nieco jedzenia. Bije swojego syna regularnie, zmusza go do uczestniczenia w jej seksualnych orgiach, a gdy zachodzi w ciążę wyrzuca go z domu dając mu na drogę reklamówkę z dwoma koszulkami… Chłopak tuła się mieście, przez jakiś czas pracuje z pucybutem, ale gdy ten próbuje go zgwałcić ucieka. Jest bity i szykanowany. Trafia w końcu do francuskiego pisarza, u którego spędzi 6 lat na sprzątaniu, praniu, gotowaniu. Jednak, gdy córka pisarza uwodzi młodzieńca ten wyrzuca go na bruk, bez niczego.

To opis życia bez nadziei, bez lepszego jutra, bez miłości czy choćby cienia ludzkiej dobroci. Mohamed jednak siłą swojego charakteru i szczęśliwym zbiegiem okoliczności, zostanie majordomem w Paryżu, ożeni się, ułoży sobie życie na tyle na ile jego kondycja społeczna i ekonomiczna mu pozwoli.

To książka deprymująca, jak dla mnie, gdyż świadcząca, po raz kolejny, o determiniźmie, któremu jesteśmy wszyscy w jakiś sposób poddani… a wspoleczenswtie francuskim jest on wyjatkowo silny i bezlitosny.



Wolność wydaje się być złudą? Utopią?



Taki też był wczorajszy reportaż na 5 kanale francuskiej TV i debata, która mu towarzyszyła. Historia kilku amerykańskich chłopców w wieku od lat 12 do 17… skazanych na dożywocie. Najmłodszy z nich Cristian Fernandez  zostaje oskarżony o zabójstwo swojego 2 letniego brata w Jacksonville, na Florydzie. Zostaje od razu uwięziony w 2010 ropku  i tylko decyzja Trybunału konstytucyjnego z 2012 o zakazie skazywania młodocianych na dożywocie pozwala mu na uniknięcie tej kary.

Problem w tym, że dochodzenie jest niestarannie prowadzone. Jak się okazało już po procesie dziecko kryło swoją matkę, która to jest najprawodopodbniej autorem zabójstwa. Niestety nikt nie chciał już wyciągać tego faktu na światło dzienne.

Nikt też nie brał pod uwagę faktu, że Cristian jest synem kobiety, która urodziła go w wieku 12 lat, oddała do rodziny zastępczej, gdzie był gwałcony, następnie przerzucany z jednej rodziny do drugiej…

Może to straszne co napiszę, ale gdy oglądałam ten reportaż zastanawiałam się czy nie lepiej by było gdyby Cristian nigdy się nie urodził? Bo jego życie jak do tej pory jest tylko pasmem cierpienia… teraz czekają go jeszcze 25 lat za kratkami, najprawdopodbniej za nic, gdzie znów będzie maltretowany i gwałcony.  Jaki będzie jak wyjdzie? Czy przeżyje? Czy to ma jakikolwiek SENS?

Dzieci skazanych na dożywocie w USA jest 2600… na dzień dzisiejszy… tysiące są skazane na 20-25 lat więzienia… często w więzieniach dla dorosłych…



Francuscy prawnicy w debacie po emisji dokumentu byli zszokowani. Bo jak można tak traktować dzieci w XXI wieku i to w demokracji, która poucza innych? Widać można. Do 2005 roku w USA dzieci były również w korytarzach śmierci i dokonywano na nich egzekucji… Można by omyśleć, że jest to możliwe w Somali albo w jakimś kraju Talibów… otóż nie, w USA…



To oczywiście drastyczne przypadki, a ileż maltretowanych dzieci wokół nas, w nas?

 

niedziela, 2 lutego 2014

O tym jak zostałam słomianą wdową i o filozofii w chorobie

O tym jak zostałam słomianą wdową i o filozofii w chorobie

Dziś, bardzo wcześnie bo już o 7h, mąż mój z synkiem wyruszli w Alpy. Budzik zadzwonił o 6h05 ale g nie słyszałam. Większość rzeczy przygotowali sami. Walizki i torby były już gotowe od wczoraj, narty i cały sprzęt przymocowane do dachu naszego samochodu tez wczoraj, czekały na poranny wyjazd. Gdy, kilka minut po 7h zamknęłam za nimi drzwi i usłyszałam ten charaktersytyczny dźwięk otwieranych drzwi garażowych nagle zrobiło mi się smutno…







Zostałam sama na całe 8 dni. Wrócą w przyszłą niedzielę wieczorem… Chętnie pojechałabym z nimi, ale ze względu na pracę w szkole nie mogę. Moje wakacje czyli wakacje szkolne rozpoczną się za 2 tygodnie i niestety nie pojadę w tym roku na narty choć bardzo bym chciała. Antoś co prawda oficjalnie powinnien być w szkole, ale ani jego nauczycielka ani dyrektor ani nawet kuratorium nie widziało przeciwskazań do wyjazdu. Tak to jest jak się jest jednym z najlepszych uczniów w klasie. Nie ma problemu z opuszczeniem szkoly na 4 dni.



A wszystko dlatego, że jesienią mój mąż wygrał w naszym klubie tenisowym, pobyt w Alpach, na nartach, w Club Med. Wygrał go dla całej rodziny, na 4 osoby tyle, że szanowny Club, nawet za naszym naciskaniem na to, że dopłacimy różnicę wynikającą z wakacji szkolnych, na to się nie zgodził. Trzeba było jechać poza okresem wakacyjnym.



Nie mogło być mowy o utracie tej wygranej… bo narty wszyscy w rodzinie lubimy, bo Alpy uwielbiamy, bo w Club Med nigdy nikt z nas oprócz mojego męża jeszcze nie był i poza tym taki wyjazd jest sporo wart.



Tak więc moi panowie powinni za niedługo dotrzeć do Alpes d’Huez… zainstalować się i od jutra zacząć szusować o nic się nie martwiąc. Formuła Club Med wydaje mi się bardzo atrakcyjna… , jak będzie naprawdę ? Pewnie mi opowiedzą i zdjęcia pokażą.







Antek będzie próbował zdobywać tzw : « Brązową strzałę » czyli kolejny etap w umiejętnościach narciarskich… w Ecole de ski français… zaczynał od PiuPiu jak miał 3 lata… później był Ourson, i gwiazdy teraz ma strzały jeszcze tylko 3 do zdobycia bo brązową, srebrną i złotą, następnie przechodzi się na etap zawodniczy czyli compétition…



Stéph sobie pojeździ i odpocznie bo mały ma 5 h nart dziennie z instruktorem plus klub w Club… więc będzie miał wakacje także dla siebie.







Tylko ja nie odpocznę niestety. Jeszcze nie wyzdrowiałam do końca, jeszcze się męczę nieco… choć jest lepiej. Jutro jadę do pracy na cały dzień, 7 godzin lekcji…



Dziś jednak kąpiąc się sięgnęłam bo jakiś miesięcznik a w nim artykuł lekarza i filozofa T. Janssena o tym, że każda choroba nawet katar jest zakłóceniem równowagi organizmu na wielu płaszczyznach. I za to zakłócenie przychodzi nam zapłacić… Pisał też on o tym, że konieczne jest nadanie jej sensu by wyzdrowieć. Bo każda choroba ma sens, o czymś nas informuje, coś nam mówi. Zaskoczyło mnie to, bo jak do tej pory nie widziałam najmniejszego sensu w moich zatkanych zatokach i niemożności oddychania… raczej wściekałam się o to… bunotwałam przeciw… Janssen pisze można się wściekać to zdrowa reakcja, ale trzeba też przyjąć to co jest i się zaadoptować by wyzdrowieć z buntowania nic dobrego nie wyniknie jeśli skończy się tylko na buntowaniu… mądre i dające do myślenia !



Ps a na moim stole POLSKAAAA Rosolz kury z makaronem i z kura rzeczona a na kolacje polska salatka jarzynowa z majonezem... ale pokaze i opisze pozniej... i bulki sobie tez upieklam, na kolacje, do salatki!