wtorek, 29 kwietnia 2014

Zwyczajne życie…

Tak jak « Zwykła miłość » czyli « Ordinary Love » z piosenki U2, napisanej po spotkaniu z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. W sobotę wieczorem wróciliśmy z wakacji, z Hiszpani, prosto w zimno i w strugi deszczu ! Wczoraj jadąc do pracy miałam na sobie jeansy, koszulę, trencz i sznurowane buty, gdy tymczasem jeszcze w sobotę rano paradowałam w kostiumie kąpielowym i klapkach – gdyż postanowiliśmy skorzystać z uroków basenu  przed wyjazdem. Wolę ciepło, słońce niż to co mam za oknem, w Bordeaux, od soboty.







Wróciliśmy do naszego, zwykłego życia choć w niedzielę było jeszcze dość niezwykle. Moja mama opublikowała artykuł w katolickiej praise opisując nasze “rodzinne spotkania “ z Janem Pawłem II… gdzieś tam nawet jesteśmy na zdjęciach i ja i moi rodzice i bracia a szczególnie ten jeden, który z Janem Pawłem II wielokrotnie się spotykał. Zwyczajne, niezwyczajne życie nasze…



Od wczoraj jednak praca. Antoś wrócił do szkoły. Budzik zadzwonił o 7h jak zwykle, po dwutygodniowej przerwie. O tej godzinie wskakuję dosłownie pod prysznic, mój mąż szykuje na dole, w kuchni śniadanie a Antoś jeszcze śpi bo on o 7h30 wstaje no chyba, że sam się wcześniej obudzi. Później jemy śniadanie, śmiejemu się, dyskutujemy, czasem Antek zadaje bardzo mądre pytania. Jak zaczynam lekcje o 8 to o 7 h muszę już wyjechać z domu ale to zdarza się tylko w piątki. Wychodzę z małym do szkoły o 8h20, szkoła jest 300 metrów od domu.



Pierwsze lekcje w szkole… I ból nóg… 5 godzin stania, chodzenia po klasie i jeszcze godzina na stojąco w tamwaju uff, odwykłam… wczoraj bolały mnie nogi i to bardzo! Nie zrezygnowałam jednak z basenu… ćwiczyłam całą godzinę!  Jak co poniedziałek: 360 brzuszków, 2 kilometry pływania, kilka ćwiczeń na ramiona. Trzymam formę.



Z jedną z klas byłam wczoraj na wystawie poświęconej Cyganom, czyli Romów, których praw we Francji w ogóle się nie przestrzega a raczej je notorycznie łamie. Biorąc pod uwagę poziom rasizmu, z którym stykam się na codzień wśród 16-18 latków… robię wszystko by w jakiś sposób uświadomić im, że rasizm w żadnej postaci nie jest rozwiązaniem. Szukanie kozłów ofiarnych przypomina bowiem tylko lata nazizmu w Niemczech i wiadomo do czego prowadzi… jednakże trochę załamuję ręce, mało do nich dociera. Są przesiąknięci "ideologią domową" a ta  w większości przypadków głosi, że obcy to wróg, zabiera pracę, niszczy “naszą Francję” itd… cóż temat na osobny wpis!







Antoś wrócił ze szkoły rozpromieniony bo w dyktandzie ani jednego błędu nie zrobił, bo spotkał kolegów, bo będzie miał swoje exposé na temat bitwy pod Alesią w trzecim tygodniu maja więc już zabrał się za pisanie tekstu – makietę zbudował podczas wakacji.  Mąż też wrócił zadowolony z pracy, bo chyba dobrze mu się wczoraj pracowało.







Na kolację zrobiliśmi risotto ze szparagami, do tego micha truskawek… Antek pograł w golfa wieczorem, ja znów do pracy do 22 z minutami, lektura i sen, dobry, spokojny sen…



Zwyczajne życie…





niedziela, 27 kwietnia 2014

piątek, 18 kwietnia 2014

Pisankowo...

Pisankowo…


Rozpoczęły się Święta, w ciszy, w modlitwie jakoś tak trochę nietypowo w związku z tym, że już jutro wyjeżdżamy. Wczoraj wieczorem, siedziałam w kościele obok mojej znajomej Anny, kobiety polskiego pochodzenia, ale urodzonej już tutaj we Francji. Uśmiechnęłyśmy się do siebie, zamieniłyśmy kilka słów. Poczułam się trochę jak w domu… w naszym kościele zawsze czuję się trochę jak w domu… i skupiona na mszy wciąż odpychałam od siebie przypływające wspomnienia…






Z mojego dzieciństwa pamiętam wiele Wielkanocy… Najpierw w naszym mieszkaniu, w bloku, w Koszalinie. To były wesołe Wielkanoce. Często przyjeżdżali do nas rodzice mojej mamy. Mama szykowała w kuchni, tata pomagał… piekł mięsa, boczek pamiętam a już później dziadkowy pasztet. Jajka malowaliśmy w Wielką sobotę rano. Z Koszalina nie pamiętam jednak rezurekcji tylko Triduum… i brudne rękawy białej koszuli mojego braciszka, Pawła, który to miał w Wielki Czwartek wierszyk księżom deklamować ale kilka minut przed mszą, nieświadomie przejechał rękawami po ławce… zrobiły się czarne…



Notabene we Francji księżom nic się nie deklamuje, niczego nie ofiarowuje… pamiętam jak mnie to zdziwiło w kościele w Tulcach, 4 lata temu… moja ostatnia Wielkanoc w Polsce, z moim bardzo już chorym dziadkiem…







Jednak to co kochałam najbardziej to Wielkanoce w Wałczu z moimi dziadkami. Tylko raz byłam u dziadków mamy, w sensie nocowania i spędzania z nimi całych Świąt, pozostałe Wielkanoce to były Święta u rodziców mojego taty.



Było mi tam wyjątkowo dobrze i kochałam to i kocham do dziś… Tęsknię za tamtymi Świętami właśnie… Czasem jechaliśmy do dziadków całą rodziną, w ostatnich latach życia babci i zaraz po jej śmierci byłam tam sama. I tę Wielkanoc spędzoną z dziadkiem i z jego rodziną pamiętam chyba najwyraźniej. Była miesiąc po śmierci babci, a może nawet nie?







Przyjeżdżałam w Wielkie Czwartki, autobusem KSK z Poznania. Dziadek wychodził po mnie na przystanek autobusowy pod kościół. Lubiłam wchodzić do ich mieszkania, usiąśćna wielkim drewnianym krześle przy stary stole i patrzeć na ogród… zaczynał budzić się do życia. Kwitły krokusy, szafirki, czasem migdałowiec. W domu pachniało pastą do podłogi… eh ten zapach, gdzie go dzisiaj znaleźć???







Babcia moja, Teresa, miała coś w rodzaju szczotki do polerowania desek… I z przewiązanym na głowie szalikiem, bądź szarfą te podłogi polerowała. W salonie, za kominkiem chowała zawsze świąteczne czekoladki… jak tylko wychodziła z domu dziadek proponował mi jedną, albo dwie… Śmialiśmy się z tego całe lata później…



Dziadka pamiętam z makutrą… siedział w kuchni, zaraz obok spiżarki i kręcił drewnianą pałką kremy I ciasta w tej makutrze. Makutra tkwiła pomiędzy jego kolanami obłożonymi kuchennymi ściereczkami. Tak powstawały cudowne świąteczne wypieki. Mazurki zazwyczaj 3 : czekoladowo-migdałowy, bakaliowy i kajmakowy… robię je do dziś według jego przepisów; sernik z 12 jajek, baby drożdżowe z bakaliami, i czasami jakiś torcik jeszcze makowy albo orzechowy.



Surowa szynka leżała w liściach kapusty od Palmowej niedzieli. Następnie dziadek robił ciasto i piekł w nim szynkę z przyprawami… Piekł też pasztet, boczek, schab ze śliwakmi w środku a na wielkanocny obiad często była pieczona cielęcina…









Moi dziadkowie całe życie śpiewali w chórze. Uczestniczyłam więc w każdej mszy i liturgii Triduum i uwielbiałam to… W Wielkie piątki, rano szłyśmy z babcią do fryzjera… Babcia robiła też sobie manicure… u pani Tereski. W Wielką sobotę jechaliśmy na cmentarz… dzielić się  jajkiem z tymi co odeszli, zapalić znicze… później była święconka.


Od Wielkiego Czwartu zaś, wieczora… po mszy, późno siadałam z dziadkiem I w blasku świec rysowaliśmy PISANKI! Takie prawdziwe, polskie… woskiem rysowane. Malowane następnie… Kolekcja pisanek jaką mam jest dziełem mojego dziadka, jest też w niej kilka moich jajek, mojego syna, mojej przyjaciółki Francuzki Anne… są dla mnie niezwykle cenne.







W Wielką sobotę uczestniczyliśmy w wieczorenj liturgii ognia i wody, która trwała zazwyczaj 3 h a kilka godzin później byiśmy już na Rezurekcji o 6 h rano…



Pamiętam dekorowanie stołu… przypinanie do obrusa szafirków z ogrodu, ustawianie bukietu z barwinka, bukszpanu, bazi… srebrne sztućce, kryształowe kieliszki…



Tak bardzo mi tego wszystkiego teraz brakuje… co roku brakuje…



Wytwarzam swoją tradycję, respektuję to co mi przekazano, uczę syna mojego… ale wciąż tęsknię… I tak bardzo chciałabym choć na kilka sekund wrócić tam…







Tymczasem w tym roku będzie inaczej… Hiszpania już jutro, święta w innym klimacie, języku, tradycjach, jestem ich bardzo ciekawa…



Jednakże mazurki… są upieczone, kilka jajek pomalowanych… pojadą z nami za Pireneje…  Dziś refleksyjnie, modlitewnie… Droga Krzyżowa o 20h30 z pochodniami w parku obok mojego domu… czas na zadumę i na pamięć.







Wesołego Alleluja wszystkim!



A dla tych, którzy Świąt nie obchodzą ciepła, nadziei i wewnętrznego pokoju…

czwartek, 17 kwietnia 2014

Czlowiek nazywany Jezusem

Wczoraj wieczorem ogladalismy z Antosiem, do pozna, film dokumentalny, przeznaczony dla szerokiej publicznosci a zatytulowany "Czlowiek o imieniu Jezus". Byl to film z cyklu "Secrets d'histoire", emitowany na drugim, publicznym kanale telewizji francuskiej. Obejrzelismy caly... wzruszeni, zadumani, jacys tacy inni moze?

Dokument opowiadal o zyciu Jezusa Chrystusa ( bo ludzi o imieniu Jezus i dzisiaj jest sporo) od narodzin do zmartwychwstania probujac odpowiedz na pytania, na ktore wiekszosc z nas nie zna odpowiedzi. Dokladna data narodzin, okres "ciemny" czyli dziecinstwo i lata przed publicznym nauczaniem. Kilku historykow roznego pochodzenia i roznych wyznan, komentowalo zapisy Biblijne, archeologowie mowili o swoich odkryciach i dowodach.

Wlasciwie to niewiele wyjasniono z tego czego nie wiemy...

Bo nikt do dzisiejszego dnia nie jest w stanie wytlumaczyc cudow Jezusa... Zadne grupy z jego czasow tego nie czynily... Nikt nie potrafi wytlumaczyc zdrady Judasza, jej sensu, sa za to liczne hipotezy.  Nikt nie potrafi wytlumaczyc zmartwychwstania...

Postawione natomiast zostaja celne i chyba niezwykle pytania. Bo jak wytlumaczyc to co sie dzialo zaraz po zmartwychwstaniu? 20 lat po... ten okres czasu pozostaje nieznany, az do poczatku pisania Ewangelii a to okres kluczowy, narodzin nowej religii, ktorej moc przewyzszyla wszystkie inne, i trwa do dzisiaj...



Niesamowity dokument.... Nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania. Jestesmy wierzacy badz nie, watpiacy... jednakze z czysto historycznego punktu widzenia zycie i dzialanosc Jezusa stanowia wyzwanie dla najlepszych ludzkich umyslow i do dzis tajemnice, ktorych nie mozemy rozwiazac.



Mysl na dzisiaj:

Przebaczenie jest absolutnym DOBREM, ktore niszczy absolutne zlo. Dlatego, ze przebaczenie obnaza potege MILOSCI.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Święta prawdziwe rozpoczętę – te najpiękniejsze i najważniejsze w roku, z modlitwą.

Święta prawdziwe rozpoczętę – te najpiękniejsze i najważniejsze w roku, z modlitwą.

Wstaliśmy dziś wcześnie, jak zwykle. Przed nami bowiem szczególny dzień, który wciąż trwa. Rano udaliśmy się do naszego kościoła. Około 10h był już mały tłumik przed naszą świątynią, co raczej jest wyjątkowe we Francji. W przedsionku na dużych stołach rozłożono gałązki drzewa oliwnego, bukszpanu oraz liści laurowych. Każdy przygotowywał sobie swoją palmę. Dzieci, niektóre zawieszały na niej cukierki i inne czekoladki – to zwyczaj z Akwitani. Mój syn dostał olbrzymią, zieloną gałąź prawdziwej palmy i wraz z 10 chłopaków, jego kolegów ustawili się w półokręgu by zrobić miejsce dla naszego księdza.



Na placu przed kościołem, ksiądz Daniel odczytał Ewangelię, odśpiewaliśmy dwie pieśni i procesją weszliśmy do kościoła.







Przy stołach z palmami leżały też – jak na zdjęciu – malutkie modlitewniki na ten Wielki Tydzień z medytacjami Jana XXIII i Jana Pawła II. Za palmy u nas się nie płaci, po prostu się bierze. Za modlitewniki symbolicznie proszono 50 centymów.







Msza była cudowna, szczególnie czytanie Pasji Jezusa według Świętego Mateusza, bardzo długi tekst. Czytali ludzie z kościoła i nasz ksiądz. Śpiewane Ojcze nasz dzieci wykonały razem otaczając ołtarz po czym zaniosły Znak Pokoju do wszystkich ludzi obecnych w kościele.







Msza trwała prawie 2 godziny. Przy wyjściu można było wypić szklankę soku, wody czy wina wraz z wszystkimi obecnymi i podyskutować trochę…







Przed nami najpiękniejsze Święta w roku. Te na które zawsze też jako dziecko czekałam. Te, których nie da się zredukować do żurku, chrzanu, malowania jajek czy szukania ich czekoladowych okazów w ogrodach. To Święta, które skłaniają do zadumy, refleksji  i medytacji… cieszę się z tego modlitewnika na ten rok i wybranych tekstów.







W Wielki czwartek msza wokół wielkiego stołu z chlebem, w Wielki piątek o 18h30 liturgia a o 20h30 Droga Krzyżowa w naszym parku Jardin Public z pochodniami i w mieszkańcami naszego miasta. W Wielkanocną niedzielę o 7h spotkanie wszystkich Chrześcijan : katolików, prawosławnych, angilkanów, protestantów, członków kościołów ewnagelicznych… w samym centrum miasta, nad rzeką by głośno mówić całemu miasto, że Chrystus Zmartwychwstał !







Wspaniałego świątecznego tygodnia wam życzę !

sobota, 12 kwietnia 2014

Wsluchujac sie w spiew ptakow...


Obudzilismy sie dzis kilka minut po 7 h... Czekaja nas dwa tygodnie bez budzika a mimo to poranek zakrada sie pod powieki, gdy wszyscy wokol jeszcze spia. Otworzylam okiennice i od razu okno. Na wyciagniecie reki kwitnie kasztanowiec. Wslizgnelam sie z powrotem pod pierzyne, przymknelam oczy i wsluchiwalismy sie w spiew ptakow. Jaki to piekny jezyk!


Po kilku minutach wszedl Antos do naszej sypialni. Ulozyl sie miedzy nami i sluchalismy tego cwierkania, swirgolenia razem. Bylo tak cudownie!


Od wczoraj jestem taka radosna i dumna! To moje matczyne serce podskakuje w rytmie smiechu mojego syna. Zawsze powtarzam, ze Moj syn to najpiekniejsza, najcudowniejsza, najwieksza milosc. Wczoraj rozpoczal wakacje. W Livret scolaire czyli w ksiazeczce szkolnej, ktora wczoraj dostalismy z wynikami za drugiego trymestr... Nauczycielka napisala: " Antoine jest niezwykle aktywny, powazny i odpowiedzialny. Jego poziom intelektualny przekracza przewidziane programem normy wiekowe. Gratulacje!!!" 


Napelnia mnie to duma, szczesciem, radoscia... Nie Tylko to, ale to Tez... Dziecko szczescia!

Kolo  7h30 zalozylam spodnie od dresow, koszulke polo, buty do biegania... Dzis bez sluchawek... Czasem biegam z muzyka, czasem bez. Dzis sluchalam ptakow w parku. Zrobilam trzy okrazenia Jardin public jakies 8-9 km. Gdy wybiegalam zatrzymalam sie na chwile przed kacza rodzina: mama, tata i malusienkie kaczuszki wyszly z wody i przechadzaly sie po parkowej aleji. Kilka sekund pozniej spojrzalam z zaciekawieniem n'a biagajaca kobiete. Niecodzienny to widok, gdyz kobieta ta miala glowe i ramiona przykryte chusta... Ponizej krociotkie spodenki, gole nogi, sliczne zreszta i modne w pastelowym kolorze buty.
Usmiechnela sie do mnie i jà do niej przy rytualnym " Bonjour". 
Wracajac kupilam w piekarni goraca jeszcze bagietke Tradition... Pogadalam z piekarzowa.
sniadanie razem...
Kilka godzin spedzilam w kuchni - Moj specjalny, ulubiony czas! Ale Tez cos sknocilam! Bywa...
Antek z ojcem swym pojechali do biblioteki jak Co sobote po nowe lektury i do konserwatorium na 1,5 h teori muzyki, solfezu, spiewania...
popoludniu jedziemy na turniej golfowy w region Médoc....

czwartek, 10 kwietnia 2014

Cholerne tematy czyli o rozbieżnowści pomiędzy tym co na szkoleniach a tym co w szkole…


 

 

Jako nauczyciel stażysta, wciąż się uczę. Część szkoleń jest obowiązkowa, inne są dodatkowe. Te w kuratorium to obowiązek…wyjątkowo nudny obowiązek. Te na Uniwersytecie to czasem przyjemność czasem niezłe nerwy.

I tak było dzisiaj…

 

Zajęcia z młodą wykładowczynią. Temat : Książęta i artyści we Francji i we Włoszech od XIII do XVIII wieku. Jednym słowem koszmarek gdy o objętość chodzi. 2 koleżanki zdawały dzisiaj egzamin z tego przedmiotu. Miały 4 h na przygotowanie.

Pierwsza dostała temat : «  Burboni w Parmie i w Neapolu w XVIII wieku ». Druga « Pałace i wille książąt we Włoszech w XV wieku ».

 

I tak drugi temat całkiem całkiem, nawet coś wiedziałam… Pierwszy – nic, prawie nic… Kobitki jakoś sobie poradziły choć pani wykładowczyni ostro je skrytykowała – ale we Francji to taki zwyczaj, od najmłodszych lat nie mówi się dzieciom, że coś zrobiły dobrze, tylko, że wszystko jest źle… I wytyka się wytyka, I nawet średniej nie daje…

 

Najbardziej zaskoczyły mnie pytania pani wykładowczyni po exposé…

 

Np: Proszę narysować na tablicy drzewo genealogiczne Karola VII…

Proszę nakreślić plan Neapolu w XVIII wieku i główne budowle, pałace w tym te podmiejskie też…

 

Albo proszę wymienić po koleji jak się nazywały wille rodziny Medicis w Toskanii, było ich 19…

Otwieraliśmy szeroko oczy, po nikt, nikt na Sali nie znał odpowiedzi… nie piszemy przecież doktoratu z tego zakresu…

Pani była wyraźnie nieusatysfakcjonowana.

 

Po czym spytała w jakim miejscu w programach gimnazjum i liceum prowadzimy lekcje na te tematy…

Wszyscy jednogłośnie wykrzyknęli w – Żadnym!

Hi, hi… uwielbiam to francuskie podejście!

wtorek, 8 kwietnia 2014

Golf – sport, który uprawiamy i lubimy

Golf – sport, który uprawiamy i lubimy


 

 

Od kilku już lat gramy w golfa. To sport, który korzeniami swymi sięga do Cesarstwa rzymskiego choć po raz pierwszy został skodyfikowany w XIII wieku w Holandi a jego współczesne reguły pochodzą ze Szkocji z 1754 roku.

 

W wielu krajach ten sport uważany jest za “luksusowy” choć w ostatnich latach staje się coraz bardziej demokratyczny i popularny.  Należy jednak wciąż wraz z jazdą konną, przynajmniej we Francji do najdrożsych sportów. Najdroższych w sensie – sprzęt, strój oraz opłata za gry. W średniej klasy klubie, roczny abonament kosztuje około 1600 euros od osoby, jedna gra – 18 dołków około 45-50 euros od osoby. Około 80 milionów osób uprawia ten sport w skali światowej. A od 2009 roku golf znów stał się sportem olimpijskim.

 

Dlaczego go lubimy a Antek wręcz uwielbia?

Właściwie z powodów widocznych na zdjęciach z terenu golfowego w Gujan Mestras, na którym graliśmy całe niedzielne popołudnie, 2 dni temu… Lubimy go za… tereny, za tę przestrzeń, zieleń i ciszę w której grając 18 dołków przebywa się ponad 4 godziny, maszerując z trobą, z kijami. Lubimy go za ciszę wokół, za potrzebne do gry wyjątkowe  skupienie i koncentrację.

Fantatstyczne jest to, że można grać w golfa w tylu klubach i pięknych miejscach na świecie – jesienią pokazywałam wyjątkowy teren golfowy pod Lizboną, gdzie spędziliśmy część letnich wakacji. Golf jest znakomitym pretekstem do podróżowania po świecie! Choć oczywiście teren golfowy terenowi nierówny, są różne, mniej bądź bardziej naturalne, mniej bądź bardziej luksusowe, ale nie byłam jeszcze na żadnym, który by mi się nie podobał.

 

Uwielbiam zarzucić na ramię torbę z kijami i iść przed siebie te 7-8 kilometrów grając. Zmierzać się z terenem i z własnym brakiem koncentracji i techniki, stawiać sobie wyzwania i je przezwyciężać. Dokładnie tak jak w codziennym życiu, tyle, że w przypadku golfa akurat to wyzwania, które rodzą i głębokie odprężenie i refleksję.

 

Lubimy golf za jego socjalizacyjny charakter, za wymianę doświadczeń przy obiedzie po grze w Club House czy przy drinku, za spotkania z ciekawymi ludźmi wielu narodowości, zawodów, stylów gry. Lubimy golf za etykietę… w stroju, w zachowaniu, w regułach gry…

 

W ubiegłą sobotę wieczorem Antek bardzo chciał iść na mecz futbolowy, na stadion, grały ekipy Bordeaux Girondins i Rouge et Noir z Rennes – rodzinnego miasta mojego męża. Ja się nie skusiłam. Nie lubię. Oni wrócili zdegustowani. Choć nie pierwszy raz byli, od czasu do czasu ich ciągnie. I jak mówi mój syn wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te wrzaski i przekleństwa. Siedzisz na trybunie i z każdej strony lecą niecenzuralne słowa, w nich pokłady agresji… brrr… nienawidzę tego właśnie w futbolu. Panowie, w większości tzw: dresiarze rzucają mięsem ile wlezie… do tego bywa, że dochodzi alkohol, piwka, tłuste frytki, którymi upaćkają swoje już nieświeże dresy i wrzask… Trzeba to lubić. W niedzielne popołudnie odetchnęliśmy na golfie wśród uprzejmych uśmiechów i panów i pań w uprasowanych na kant spodniach i koszulkach polo… to wolę, zdecydowanie!

 

 

 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Antek

Antek

Dawno nie pisałam o moim synu kochanym… a on zmienia się w bardzo szybkim tempie. Rośnie to raz. Postępy robi praktycznie w każdej dziedzinie i to tak szybko, że nie nadążamy za nim !



Wczoraj był dość szczególny dzień. Dzień, w którym przeraziłam się jego dojrzałością.



Wstaliśmy koło 6h30. Na 9h Antek miał tenis w klubie. Gdy mój mąż go odbierał po treningu, okazało się, że trener zaproponował zmianę grupy na wyższą jeszcze przed końcem roku. Antek się nudzi w obecnej grupie, ogrywa tam wszystkich, nawet chłopców z rocznika 2004-2003. Po tenisie odrobił lekcje. Przygotował na dziś sprawdzian z historii z neolityku i na jutro sprawdzian z mnożenia i z dzielenia, tyle że robią to teraz nie w słupkach jak ja się uczyłam na papierze ( on już co prawda to umie) a z głowy i to cyfry rzędu 455 razy 12 itd. Mocny jest.



Pograł na saksofonie, przygotował solfeż na sobotę na zajęcia w konserwatorium.







Zjadł obiad ze swoim tatą, który zaraz po zawiózł go na golfa. Gdy pojechałam po niego na 16h30 okazało się, że trener chce ze mną rozmawiac bo 7 maja Antek zdaje ostatni pułap golfa tzw : białą chorogiewkę. I… trzeba mu zmienić grupę. Gra najlepiej więc zaczyna się nudzić. Po golfie podwieczorek i myślałam, myślałam, że to moje dziecko pobawi się żołnierzykami, poleży na łóżku swym własnym pomarzy, ponudzi się ; zechce iść do parku pograć w piłkę ot tak po prostu…



Nie !



Syn mój zażyczył sobie kolejny odcinek z serii « Apocalypse » poświęcony Hitlerowi tym razem – dokumentalny film edukacyjny, który jest przeznaczony i owszem dla młodzieży też, ale od 10 roku życia. Na nic moje tłumaczenia. Oglądał równo 1,5 h. Nieznudzony raczej zafascynowany. Po czym zdał mi relację : podając dokładne daty, liczbę ofiar, cytaty z "Mein Kampf" podane w filmie… Przeraża mnie to z lekka.



Na 19h30 pojechaliśmy do teatru na spektakl dla dzieci « Alladyn » w końcu coś dziecięcego ! Nawet mu się podobał. Po czym o 21h30 w łóżku Antoś wyciągnał biografię Leonarda da Vinci… i mi ręce opadły.







Pójdę do jakiegoś psychiatry albo psychologa w przyszłym tygodniu bo bardzo męczy mnie ta sytuacja. Uważam, że mój syn jest za : dorosły, za mądry, zbyt samodzielny, zbyt mocno rozwinięty i sportowo i intelektualnie.



2 tygodnie temu byliśmy na rozmowie z jego nauczycielką. Ona jest nim zachwycona. Najlepszy uczeń w klasie. Chodzi na rok wyżej na matematykę. Podaje odpowiedź zanim nauczycielka skończy wydawać polecenie czy tłumaczyć co należy zrobić. Inne dzieci w « lesie », Antek już odpowiedział… Jest to męczące. Od września zmieni szkołę. Zobaczymy jak to się ułoży, ale martwię się o niego. Chyba za dużo z nim pracowaliśmy, za dużo z nim robimy, za dużo mu pokazujemy. Teraz jego ciekawość jest tak rozbudzona, że Antek nie zadowoli się byle czym. Plac zabaw i park to już dla niemowlaków jak mi to niedawno określił bo on ma ważniejsze rzeczy do zrobienia.



7-10 książek na tydzień – tyle czyta i różne pozycje… nie zasypia przed 22, o 6h30 jest już na nogach i wciąż pełna forma…



 kij golfowy w pokoju i putting na wykladzinie codziennie przed szkola...



Nie wiem… martwię się nieco… choc na nieszczesliwego nie wyglada...