poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Etap dwudziesty siódmy - letnie rezydencje Kennedich i co jest z tym amerykańskim jedzeniem?

Dzisiejszy dzien był wspaniały! Po prostu wspaniały! Po śniadaniu udaliśmy sie na półwysep Cape Cod, około 100 km na południe od Bostonu. Zjechalismy obwodnica 95 do autostrady 93 i następnie droga numer 3 wjechalismy na półwysep. Była śliczna letnia pogoda. Juz przekraczanie samego historycznego mostu pod którym przepływa ponad stuletni kanał Cape Cod jest bardzo przyjemnym doświadczeniem. W oddali połyskujący Atlantyk, na kanale białe zagłówki i inne statki a most ma stara, metalowa konstrukcje.

Cape Cod to ta piękna, cukierkowa Ameryka. Z cudownymi domami, idealnie utrzymanymi trawnikami, kwiatami, które wybuchają kolorami. Wszystko to w Morskim i w leśnym krajobrazie, w którym wlasciwie przy każdym domu powiewaja amerykańskie flagi! W Kanadzie podobnie. Ciekawe dlaczego ten patriotyzm tak sie tutaj wyraża a zupełnie nie widać go we Francji, ani w Polsce z wyjątkiem wielkich uroczystości narodowych... Choc to tez nie to samo.

Autostrada 6 która obejmuje cały półwysep, około 90 mil długi, wjechalismy do miejscowości - kanapki czyli do Sandwich. To najstarsze miasteczko na półwyspie, założone w 1624 roku. Taka miniaturowa bombonierka z domami, młynem, kościołami w bieli i kwiatami. Coś przepieknego i do tego z bogata historia! To na ten półwysep tyle, ze na jego cypel przypłynął słynny statek Myflower, ten z pielgrzymami zwanymi od tej pory Pilgrims Fathers,  pierwszymi WASP współczesnej Ameryki. Pamiec o nich pomimo czterech dzielących nas stuleci wciąż jest tutaj żywa i celebrowana.
W biurze turystycznym zaopatrzylismy sie w odpowiednie mapy i porady i stad ruszylismy juz droga 6a czyli, stara, historyczna droga półwyspu. Powoli, z namaszczeniem mijaliśmy wspaniałe posiadłości i skromniejsze domki imarzylismy o tym by choc jeden malutki tutaj mieć! Sa tak rożne od naszych zabudowań i tak bardzo mi sie podobają. Może kiedyś spełnienie moje marzenie i wybuduje sobie taki domek we Francji?

Co kilkanascie kilometrów zatrzymywaliśmy sie przy plażach by robić zdjecia. Zamoczyć nogi. Trochę to męczące było bo na półwyspie nie mozna ot tak zaparkować. Każdy parking to 15 dolarów i na cały dzien, nawet jak wyjedziesz po 10 minutach. Ale nasz francuski wdzięk zrobił swoje... Ani razu za parking nie zapłaciliśmy. Z szerokim uśmiechem proponowano nam gratis.... Rozplywalismy sie wiec i my w uśmiechach i w podziękowaniach. Mieliśmy fart.

Lunch zjedlismy w tradycyjnej knajpce a były to.... Kanapki z HOMAREM... Tak specjalność lokalna - lobster rolls... W zyciu jeszcze czegoś takiego nie jadłam! Pyszne było! Ale trochę mało na nas zarlokow wiec dokupilismy lody. Po lunchu ruszylismy w stronę Hyannis, na południe półwyspu gdzie rodzina Kennedich posiada kilka posiadłości w tym te najbardziej znana należąca do byłej rodziny prezydenta. Mozna ja dostrzec tylko z płazy, wlasciwie górne piętro i dach. Inne sa lepiej widoczne. Trudno sie dziwić ze w takim pięknym miejscu chciał odpoczywać. Pofotografowalam co mogłam. I na koniec wbiegaliśmy do Atlantyku! Po tej stronie smakuje tak samo jak po naszej ale samo doświadczenie było radosne.
Wróciliśmy powoli do Concord zatrzymując sie po drodze w supermarkecie w naszej mieścinie by kupic coś na kolacje. Znów jakis luksusowy supermarket... Wszystko było sery z Włoch i z Francji, mięs, owoców i gotowych dań masa. I tak co mnie zaskakuje to, ze w restauracji np dzisiaj za 3 kanapki z HOMAREM, dwa lody zostawiłam 40 dolarów plus napiwek a w sklepie, gdzie przecież jedzenia minie serwują tylko 5 dolarów mniej, tylko na jedna skromna kolacje. Ceny na żywność w porównaniu do cen restauracyjnych sa horendalne. Najtaniej jest w fast foodach... Tam kanapki juz za 4 dolary sa.... W supermarkecie za 6 dolarów minimum. Skąd ta roznica i co jest w jednych i z drugich kanapkach? Mysle sobie, ze po prostu w fast foodach dają same rozmrozone i najgorszej jakość jedzenie, gorsze niz w sklepie. Po cenach sadzac?  Bo to jedzenie, które kupuje w supermarkecie jest znakomite w smaku, w zapachu... Codziennie biorę maliny, jagody, brzoskwinie, jakieś zupy juz gotowe, w kubkach, sałatki warzywne, szynki i wszystko jest naprawdę wyjątkowo smaczne. Czesto lepsze niz w restauracji.

Jutro Harvard i MIT, ostatni etap przed srodowa droga z Bostonu do Montrealu i samolotami powrotnymi tym razem przez Amsterdam. Brr... Boje sie latać tak daleko ale muszę wrócić, nie mam wyjścia. 27 sierpnia rozpoczynam znów prace.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz