wtorek, 28 października 2014

Przeprowadziłam się…


 

 



 

Zajęło to bardzo, bardzo dużo czasu… sił i pieniędzy. Właściwie od 4 tygodni byłam przez większą część dni zajęta przeprowadzką. Najpierw pakowaniem, później organizacją przewozu, następnie rozpakowywaniem i urządzaniem i jeszcze z pewnością na kilka tygodni tego urządzania nam zostało!

W międzyczasie tak zwanym… trzeba jeszcze spać, jeść, żyć, pracować, dziecko do szkoły i na sporty zawozić, przyjaciół widywać, z rodziną telefonicznie rozmawiać, problemy najróżniejsze rozwiązywać…

Samo życie jednym słowem.


Przeprowadzka nie poszła tak sprawnie jak przewidywaliśmy z powodu… obcych, nieznanych nam ludzi, którzy na naszym starym jak i na naszym nowym adresie pomimo ustawionych tablic informacyjnych z zakazem postoju swoje wehikuły zostawili. W przeprowadzkowy poranek straciliśmy prawie 3 godziny, gdyż trzeba było dzwonić po policję miejską. Ta po przyjeździe wołała straż uliczną ze specjalnymi samochodami, które musiały najpierw usunąć 3 samochody osobowe, nieprawidłowo zaparkowane by nasza ciężarówka mogła w ogóle się ustawić i zacząć pakować nasz skromny dobytek…

 

Gdy popołudniu przyjechaliśmy na nowy adres – dokładnie taka sama sytuacja… 3 samochody nieprawidłowo zaparkowane do usunięcia, na początek, zanim ciężarówka nie zaparkowała i nie rozpoczęła rozładunku.

 

I tak to we Francji wygląda z przestrzeganiem zakazu postoju i parkowania. Ludzie wolą zapłacić nawet kilkaset euro za odzyskanie swojego samochodu od straży miejskiej niż prawidłowo zaparkować. Widać za dobrze im się powodzi. Nas to jednak kosztowało kilka godzin nerwów, zmęczenia, nie mówiąc o wykończeniu panów od przeprowadzki…

 

A teraz?

Jest cudownie móc wpić herbatę na tarasie, pod drzewami – tak mamy wciąż 22-23°C ciepła i błękitne niebo!

Ale drzewa powoduja też, że w salonie w dzień światło muszę palić – co już mniej nam się podoba, ale jest wyraźnie ciemno… parter w naszym domku… negocjujemy więc od 10 dni z właścicielami drzewa zza płotu usunięcie wchodząących na nasz teren konarów. Narazie idzie mozolnie. I chyba trzeba będzie złożyć wniosek do sądownictwa by sprawa ruszyła z kopyta do przodu. Póki się miło rozmawia nikomu się nie śpieszy… ja jednak muszę dodatkowo za prąd płacić i nie chcę by mnie czyjeś drzewo kosztowało…

 

Życie byłoby znacznie prostsze gdyby wszyscy przestrzegali tylko reguł prawa… ale większości się nie chce…

 

Wiele pewnie jeszcze przed nami… Fajnie jednak mieszka się w małym domku… jest milutko, mamy więcej miejsca. Sąsiedzi z naszych szeregowców okazują się być wielce sympatyczni… po mojej lewej stronie amerykańska rodzinka i dwa domy dalej po prawej też Amerykanie… To nam się międzynarodowo zrobiło. Zaraz obok Francuzi i niezbyt sympatyczni ale nie wadzą… czuję się tutaj trochę jak na wsi… gadamy przed domkami, na herbatkę się zapraszamy. A za domkiem, na tarasie suche liście, drzewa, ptaki i cisza… i nasze pierwsze dwa leżaki !!!

 

Jutro wyjeżdżamy na końcówkę wakacji świątecznych do Bretanii, do moich teściów. Wrócimy w niedzielę i znów przyjdze czas wracać do szkół…

poniedziałek, 27 października 2014

Mój mały śpiewak…



 

Od września, podążając śladami François Mauriac, o którym już tutaj pisałam, mój synek nie tylko zaczął uczęszczać do tej samej szkoły co wielki pisarz, ale również został przyjęty, po przesłuchaniu, do chóru Les Petits chanteurs de Bordeaux. Stawia w nim swoje pierwsze wokalne kroki jako młodziutki sopran.

 

W zeszłym tygodniu wyjechał ze swoim chórem na 5 dni stażu, do Dordogne, które zakończyły się wczoraj sporym koncertem z organami i z zespołem instrumentów dętych w kościele Świętego Jakuba w Bergerac. Pojechaliśmy na ten koncert, jego pierwszy koncert i my, z Bordeaux. O godzinie 15h rozpoczęto sprzedaż biletów, dla rodzin chórzystów przysługiwał tylko 1 bilet, drugi więc kupiliśmy za całe 20 euro i chyba 20 minut po 15-stej kościół był pełen choć początek koncertu był przewidziany na godzinę 16-stą.

 Bergerac 1
Kosciol Swietego Jakuba z umieszczonym przed nim pomnikiem Cyrano de Bergerac.


Chór wykonał mszę tzw: Messe de la Délivrance, napisaną przez Théodore Dubois na zakończenie I-szej wojny światowej z organami i z grupą instrumentów.Wyjątkowo piękny i jeszcze relatywnie mało znany utwór. Najmłodsi śpiewacy nie śpiewali tej mszy tylko dopiero na koniec koncertu dołączyli do stałej kadry chóry na dwa ostatnie utwory. Ukłon jednak wykonali już tak samo perfekcyjnie! Antek był przeszczęśliwy, zaangażowany, uśmiechnięty od ucha do ucha.

 

Jest bardzo mocno zmotywowany tym śpiewaniem, próbami i koncertami, wyjazdami. W kwietniu kolejny tydzień stażu i jak do tego czasu będą wzorowo się rozwijać to zostaną mianowani stałymi śpiewakami i dostaną błękitne sweterki oraz metalowe krzyże Małych Śpiewaków z Bordeaux.

 Bergerac 2

I tak spoglądając na małego Antka przypominał mi się wciąż mój brat – Paweł jak w tym wieku zaczynał śpiewanie u Stuligrosza… spodnie do kolan, na kant, długie białe podkolanówki, biała koszula I u Stuligrosza czerwone kubraczki a tutaj niebieskie swetry w serek. Na stopach mokasyny błyszczące czarne u mojego Antka… zanim je znalazłam to kilkanaście sklepów obuwniczych w mieście obeszłam w zeszłym tygodniu… nie wspominając o cenach… Antoś swoje mokasyny przymierzył w sklepie. Pan sprzedawca nakładał mu je za pomocą łyżki do butów, po czym mój Antek wykrzyknął:

“Mamo zobacz buty jak u Ludwika XIV!”


 

Wczoraj dumnie wmaszerował do kościoła i śpiewał, śpiewał… ostatnio śpiewa cały czas rano, w południe i przy kolacji.

piątek, 10 października 2014

Przeprowadzam sie....

Nie pierwszy to raz i z pewnoscia nie ostatni. Po prostu kolejna przeprowadzka w moim zyciu. Chcieliśmy jej, myśleliśmy o niej, domagaliśmy sie jej.... Bo po prostu chcemy większej powierzchni, większej liczby pokoi, tarasu pod drzewami... Chcemy tez byc bliżej nowej, antkowej szkoły i jego klubu tenisowego. Częstotliwość odwiedzania tychże miejsc wymaga pewnej adaptacji.
Znaleźliśmy nowy dom. Nie do końca z naszych marzeń. To tylko dom kompromisu na najbliższe 3-4 lata przed możliwym zrealizowaniem domowego marzenia o czymś drewnianym, z tarasem i z ogrodem. Dom kompromisu ze względu na cenę, na lokalizacje, na otoczenie. Nie do końca idealny ale myślimy, ze lepiej spełniający nasze aktualne potrzeby i wymagania.

Przeprowadzka to jak zamknięcie pewnego rozdziału i otworzenie nowego. Tyle, ze jak każdy proces powstawania, zamykania, umierania i rodzenia, i ten nie jest bezbolesny. Wczoraj odczułam to bardzo wyraznie gdzieś w połowie moich pleców. Ból, dość ostry, którego nigdy wczesniej nie poznałam. Przeciążenie? Nadwyrężenie?
Z pewnoscia...
Przede mną kartony, dziesiątki kartonów, które co wieczór, po pracy pakujemy i opisujemy. Obok mnie worki rożnych rozmiarów systematycznie zapełniane tym co do zachowania i tym co do śmieci. Kręcące sie pralki, gole juz okna i puste sufity oraz ściany. Coś sie obnaża, odzierając nas z resztek miejscowych wspomnień. Chowamy te skrawki pieczołowicie w kartonach. Od czwartku będziemy je wyciągać, ustawiać, wieszać albo i chować w czeluściach garażu bo okażą sie zbędne?

Tak, dziwny to czas.... Czas przeprowadzki. Czas skrajnego zmęczenia i zdenerwowania pomieszanego z radosnym podnieceniem i otwarciem na to co nowe, na to co ma nadejść i zaspokoić pragnienia. Proces... Długi... Męczący, ciekawy. Cześc naszego zycia.

wtorek, 7 października 2014

Nerwy w konserwy…




Ostatnio jestem strasznie nerwowa. Nie wiem czy to przemęczenie ? Czy ilość spraw na głowie? Czy pewne frustracje?

W każdym razie chyba trudno do mnie podejść.

Gdy przez kilka godzin w szkole czynię nadludzki wysiłek panowania nad sobą i nad nerwami to po wyjściu z pracy lepiej się do mnie nie zbliżać. Zupełna drobnostka potrafi wyprowadzić mnie z równowagi.

Od kilku dni mam kłopoty z połączeniem internetowym I telefonicznym… po prostu linia milknie co kilka-kilkanaście minut… niby nic? A mną aż w środku trzęsie jak np: dzisiaj, gdy muszę się do firmy przeprowadzkowej dodzwonić i co nie zacznę rozmowę to cisza w słuchawce.

Rzucam więc przysłowiowymi “jobami”.

Problem w tym, że mam tak ostatnio ze wszystkim. Moja cierpliwość kończy się w momencie przekroczenia progu szkoły – kierunek dom. Wszystko mnie drażni. Brak migaczy u niektórych kierowców na rondzie, gdy wracam – trąbię wtedy z całej siły, ciężarówki zaparkowane na środku drogi I inne blokady… to, że mąż wczoraj,  po raz tysięczny zapomniał kupić chleba… rzucone skarpetki Antka na środku przedpokoju, blokujący się klucz USB… dosłownie wszystko.

 

Stałam się jeżem z bardzooo długimi kolcami I aż sama się boję bo skończy się na tym, że sama siebie pokłuję.

 

Rozmawiałam wczoraj na ten temat z koleżanką po fachu. Mówi mi oj kochana, mam tak samo… mamy w pracy tak wielki stress I tyle nerwowego napięcia z uczniami, że kiedyś ta para musi ujść. Nathalie stwierdziła nawet, że tylko dlatego, że jej mąż też jestbelfrem I że to rozumie  to jeszcze się nie rozwiedli…

 

Mój belfrem nie jest, i nie rozumie… ucieka do kuchni, pokoju by mnie nie słyszeć. Dobrze, że mam blog… mogę chociaż tutaj trochę tej pary upuścić!

niedziela, 5 października 2014

Szlachetne zdrowie…




 

Wczoraj miałam przyjemność pokonwersować z moją ciocią Marią. Lat 100 i prawie 9 miesięcy. Najstarszą żyjącą osobą z mojej rodziny. Jej zdjęcia figurują już na moim blogu,  jak i opisy jej jakże barwnego życia.

Ciocia Maria zwana przez nas Manią, mieszka u swojego syna w Wałczu, już od kilku lat. Bardzo się ucieszyła z mojego telefonu i od razu opowiedziała mi jak to poranek spędziła na ogrodzie, grabiąc liście na trawnikach. Po czym dodała !

«  Wiesz, wcale nie czuję się zmęczona. Nic a nic. Zdrowie mi dopisuje więc dziękuję za to Bogu ».

I tak jest od kiedy pamiętam. Praca, aktywność, pełnia władz umysłowych, konwersacja i ta forma? Pomimo wojny, biedy, PRL a teraz nowych, lepszych czasów.

 

Tyle, że ciocia coś mało z usług medycznych i korzystała i korzysta… a znając ich jakość nad Wisłą to może właśnie to ją chroni?

 

Wczoraj wieczorem tez rozmawiałam z moim wujem z Brandon, czyli z Edziem, na Face Time. Bo wuj Edzio pomimo dobiegającej 90-tki jest bardzo na czasie z techniką, a iPodem się posługuje lepiej niż ja telefonem! Edzio w skowronkach. Była u niego 11h20 i miał dwie wnuczki w domu: Britney i Danielle. Robili… PIEROGI. Jak mi doniosła Britney właśnie skończyli pierwszą 70-tkę ruskich i mieli zaatakować kolejną 70-tkę z kapustą i z grzybami.

Kto wałkował ciasto????

 

Wuj, bo jak sam stwierdził, “wiesz Agnieszka to dużo siły w rękach trzeba żeby cieniutkie było”. I on jako 89 latek widać tę siłę ma.

Wuj jest jednak schorowany. Po 2 zawałach, z silną arytmią i kilku operacjach na serce w tym bypassach… ale siłę ma. Kanadyjska służba zdrowia nie może jednak z naszą polską się równać, gdyż tam i leczą, i operują, i pomagają na czas…

 

Co się dzieje nad Wisłą?

 

Dużo się dzieje…

Moja mama po kilku miesiącach oczekiwania na IRM, zsotała w końcu przyjęta na to badanie w ostatnich dniach… I tak szybciej niż miało być… nie za łapówkę a za to, że w rodzinie mamy osoby pracujące w tej klinice, więc dla rodzin jest szybciej zamaist 6-7 miesięcy czekania tylko 4!

 

Komu podziękować za ten postęp???

 

Dzwonię do niej ot tak, zapytać co i jak… I tutaj się okazuje, że ona wyniku nie dostała!

Pytam zdziwiona, jak to?

Bo sama kilka IRM zaliczyłam i wynik nad Garonną dostawałam od razu w gabinecie lekarza wykonującego badanie z komentarzem, tłumaczeniem itd… po prostu w kilka minut po wyjściu z sali.

 

Jak mnie mama poinformowała w Polsce po wynik ma się zgłosić za tydzień… przez cały tydzień będą pisać??? Może poczekają na deszcz albo na słońce a może aż grzyby wyrosną?

Nie potrafię tego ani pojąć ani sobie wytłumaczyć? Są niekompetentni? Pisać na komputrze nie umieją? Nie widzą od razu, czekają na okulary od okulisty? Nie chce im się? Pacjentów olewają? A niech sobie jeździ ten chory, i co drugi dzień… co nas to obchodzi?

Brr… nóż mi się w kieszeni otwiera…

A tak naprawdę mi się otworzył jak mama mi powiedziała, że po interpretację wyniku musi udać się do neurologa… a ten ma miejsce 22 czy któregoś tam LISTOPADA… tym sposobem zrobienie IRM, na które we Francji czeka się od 24 do 48 godzin mając wynik i wyjaśnienie od ręki, w Polsce u wielkiej sławy specjalistów, neurologów i pań sekretarek nie umiejących pisać na komputrze… zajmuje ile???

 

Chwileczkę… 6 miesięcy!!!

 

Czasami chciałabym wrócić do Polski. Pożyć trochę, pomieszkać… pokazać Antkowi te dobre strony…  ale nie daj Boże mieć jakiś problem ze zdrowiem… wtedy samolot i inny kierunek, o ile się da!

sobota, 4 października 2014

Z francuską edukacją jest coraz gorzej…




 

Nie tylko ja to stwierdzam, z wnętrza systemu, w którym jako belfer tkwię. Ostatnie wyniki testu PISA na 2014 rok plasują Francję dopiero na 25 miejscu, gdy tymczasem Polska jest na 14 a Niemcy na 16. Wyniki francuski gimnazjalistów są coraz gorsze. Co więcej Francja jest krajem na tej liście, w którym panuje największa “nierówność szkolna”. Czym się ona tłumaczy?

Tym, że we Francji dzieci z “dobrych rodzin” ( dobre rodziny – rodzice z wykształceniem wyższym, zasobni materialnie, dzieci mające wiele zajęć pozalekcyjnych)  uzyskują dobre wyniki w szkole a dzieci z rodzin mniej lub bardziej dysfunkcyjnych, w tym tych uboższych materialnie uzyskują coraz gorsze wyniki. Pomiędzy dobrymi uczniami i tymi gorszymi nie ma już jakiś możliwych do usunięcia różnic. Francuska prasa typu “Le Monde” czy “Le Figaro” pisze o Przepaści… Szkoły tej przepaści w niczym nie niwelują ani nie pomniejszają. Raczej jest wręcz przeciwnie, szkoły ją pogłębiają.

 

Jak widzę co się dzieje w moim gimnazjum to myślę, że za jakieś 5-6 lat, jeśli nic się nie zmieni, Francja znajdzie się jeszcze o 10 miejsc niżej.

Kilka dni temu, 1 października dziennik « Le Monde » opublikował artykuł, w którym czytamy, że uczniowie ze szkół publiczny, 15 latki mają znacznie gorsze wyniki niż dzieci ze szkół prywatnych ( katolickich, na kontrakcie z państwem – nie do końca prywatnych w polskim znaczeniu tego słowa, gdyż płaci się za nie znikome pieniądze).  Pomiędzy tymi dwoma grupami jest różnica 31 punktów czyli całego roku szkolnego, gdy chodzi o nabytą wiedzę i kompetencje !!!!

 

Dlaczego dzieci ze szkół katolickich mają lepsze wyniki ? – zapytuje pismo.

Populacja tych szkół nie odzwierciedla francuskiej populacji – to pierwsza teza… ci, którzy są w prywatnych szkołach są tutaj dlatego, że chcieli tu być i że ich rodzice starali się o dostęp i przeniesienie do takiej szkoły. Co swoim osobistym doświadczeniem mogę tylko potwierdzić…

Jednakże ta migracja bardziej świadomych i bardziej zaangażowanych w edukację swych pociech rodziców akcentuje inny feomen – ten nierówności szkolnej coraz wyrazistszej w metropolii.

Pochodzenie socio-ekonomiczne dzieci w szkołach prywatnych jest inne niż większości dzieci w szkołach publicznych. Populacja uczniów w szkołach publicznych jest wyraźnie trudniejsza, kumulująca wiele trudności medycznych, psychologicznych, materialnych. Wąska grupa uczniów w szkołach publicznych mająca podobne pochodzenie jak ci ze szkół prywatnych odstaje tylko na 8 punktów… a nie na 31 jak całość tej grupy.

 

Fakt jednak pozostaje faktem na 100 najlepszych liceów we Francji 70 należy do grupy prywatne-katolickie – na kontrakcie z państwem.

 

Pod artykułem wiele komentarzy nauczycieli i rodziców w tym jeden :

«    W wielu szkołach publicznych we Francji, każdy nauczyciel na każdej lekcji musi wydalic z klasy po kilka uczniów, gdyż albo mówią mu na « ty, albo go obrażają, albo dopuszczają się różnch form agresji – to zajmuje sporo czasu. Uczyć już nie bardzo jest kiedy » - to niestety też mogą tylko potwierdzić.