wtorek, 25 listopada 2014

Lekcja śpiewu.




 

Już za niecałą godzinę… wyjdę z domu, skręcę w małą uliczkę i pójdę pod górę w stronę kościoła Świętego Augustyna. Na przeciwko tego neo-gotyckiego budynku znajduje się mediateka a w niej sale. W jednej z nich, co wtorkowy wieczór mam próbę chóru.





Od września powróciłam do mojej starej pasji – śpiewania. Kladuia zaciągnęła mnie do chóru Opus 33 i wyjątkowo dobrze to zrobiła. Uwielbiam to!





Pracujemy, cały ten rok, nad mszą C-minor Mozarta. Moje mięśnie brzucha mówią mi dziękuję bo przy tej ilości wokaliz i górnych sol z la wyglądają coraz smuklej. No może nie tak jak u jakiegoś kulturysty ale widać gołym okiem pozytywne efekty. Cóż to skutek uboczny śpiewania.





W zeszłym tygodniu zamiast pracować z całym chórem zostałam zaproszona przez Françoise, naszą specjalistkę od wokalu, śpiewającą w konserwatorium na indywidualną próbę. Całe półtora godziny ćwiczeń, napięcia i rozluźnienia. Idealnie nie jest bo przepuszczam zbyt dużo powietrza na raz przez moje struny głosowe i muszę wyćwiczyć ich solidne “zwężanie” by śpiewać w większym konforcie nawet najtrudniejsze partie soprano. Robi się… powoli. Pewnie w styczniu wezmę kilka lekcji śpiewu, dodatkowo.


W marcu pierwsze koncerty z orkiestrą i z solistami, więc mamy trochę presji.


Będę gotowa. W domu też ćwiczę czasami grając na pianinie co trudniejsze fragmenty. Odpręża mnie to i daje wiele satysfakcji.





Syn w chórze, mama w chórze tylko tata nie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz