wtorek, 24 lutego 2015

Z zaśnieżonej Andory

Z zaśnieżonej Andory




Wybraliśmy zły tydzień na te zimowe ferie, a właściwie nie my tylko ministerstwo edukacji bo czy to w Alpach czy w Pirenejach śnieży i śnieży. Zaczęło się od przyjazdu w niedzielę… Musieliśmy jechać naokoło, przez Hiszpanię, wjechać do Andory od południa bo od północnej, francuskiej strony -  zakaz wjazdu… śniegu na metry, drogi nieprzejezdne. Ileś tysięcy ludzi tkwiło od soboty na alpejskich drogach tez (powtórka sytuacji z grudnia). Po śniegowych trudnościach dojechaliśmy.











Hotel, który zarezerwowaliśmy jest super. To Princessa Park w miejscowości Arinsal. 4 i 5 gwiazdkowy obiekt o typowej andorańskiej architekturze z kamienia pirenejskiego. Zdecydowaliśmy się na przyjazd tutaj bo jest dużo taniej niż we Francji… Jak zwykle mój mąż znalazł super ofertę poprzez kupony Gruponu. Za dokładnie 540 euros dla 3 osób, mamy tutaj: 6 noclegów ze śniadaniami i kolacjami, w cenie są 2 wejścia po 2 h do SPA – cudownego SPA gdzie spędziłam dziś rano leniwe minuty w candelabrium, w hamam, w saunie, na basenach. W cenie są też gry – bez ograniczeń: billard, kręgielnia z 4-ema torami, gry elektroniczne; w cenie są też wieczorne aperitiwy w barze, w którym gra saksofonista i pianista, wczoraj też śpiewali światowe szlagiery – codziennie można spróbować innego koktaijlu z tapasami. Jest naprawdę miło i przyjemnie. Dla porownania sam wynajem kawalerki we Francji 17 m kw w Pirenejach najtaniej jak znalezlismy to 787 euros za tydzien... aj, aj





DO wyciągu jest niecałe 100 metrów.





Franck, Francuz proponuje codziennie bezpłatne wyjścia w gory na racquette. Wczoraj była piękna pogoda i wybrałam się z nim i z innymi trzema osobami wysoko w gory. Wspinaliśmy się 2 godziny. Przy zamkniętym schronisku, na tarasie pokrytym 2,3 metra śniegu zjedliśmy lunch – hotel przygotował nam piknik, Franck miał w swym plecaku nawet wino! Było wesoło ale też męcząco – uf prawie jak narty biegowe… I jeszcze ten mój brak formy, ale odzyskuję powoli mój "power"!
Andora 2
Schronisko do ktorego dotarlismy wczoraj na 1950 metrow, wychodzilismy z 1500 metrow...




Franck i ludzie z mojej grupy... wchodzimy!


Mój Antoś z koleji jest w szkółce narciarskiej po 3 godziny dziennie. Resztę jeździ z tatą. Wczoraj jak o 9h30 wyszli tak o 17h30 wrócili. Jeżdżą, ja niestety narciarstwo alpejskie opanowałam w stopniu mega podstawowym – zielone trasy i nie sprawia mi ono przyjemności, chodzę więc albo jeżdżę na biegówkach. Gdyby nie ten śnieg non stop, byłoby lepiej ale cóż ma śnieżyć równo cały tydzień!



Tak wygladal dom naprzeciwko naszego hotelu wczoraj wieczorem a tak
dzisiaj rano... teraz tez tak wyglada!






Ps: na diecie, którą ostatnio podawałam straciłam 2 kg w 6 dni, zbyt dużo jak na taki któtki czas… może to tylko strata wody? Zapytam mailowo lekarza. Mam zgubiś te 6 kg tłuszczu i zyskać 2 kg mięśni czyli stracić 4 kg suma sumarum a tu po tygodniu już 2 stracone…  wolałabym by był to 1 kg…

piątek, 20 lutego 2015

« Rodzina Bélier » czyli film 5 razy nominowany do dzisiejszych César’ów orazd diety cd.

« Rodzina Bélier » czyli film 5 razy nominowany do dzisiejszych César’ów orazd diety cd.






« Rodzina Bélier » czyli film 5 razy nominowany do dzisiejszych César’ów orazd diety cd.


 


Choć film wyszedł na ekrany kin 17 grudnia, nadal jest wyświetlany we wszystkich kinach nad Sekwaną ! I tym lepiej bo przez chorobę nie zdążyłam go zobaczyć wcześniej. Dopiero w ubiegłym tygodniu wybraliśmy się z mężem do kina.To film ciepły, pełen emocji, rodzinny czyli « feel good movie » jak piszą o nim krytycy.


 


Historia młodej dziewczyny z rodziny głucho-niemych, której życie wydaje się już z góry zaplanowane i zdeterminowane. Paula, bo tak jej na imię, grana przez Louane Emera z przepięknym głosem !, ma przejąć rodzinne gospodarstwo rolne i zostać przy rodzicach, gdyż jako jedyna w rodzinie słyszy i mówi a tym samym pomaga pozostałym żyć. Gdy belgijska krytyka podkreśla aspekt emancypacji społecznej i rodzinnej głównej bohaterki, to francuska skupia się na emocjach, dobrych emocjach, które wzbudza w nas ten film.


 


Wiele głosów krytycznych we Francji dotyka faktu, że grający w filmie aktorzy słyszą i mówią a skoro zrobiono film o tej formie inwalidztwa należałoby zatrudnić jako aktorów ludzi głucho-niemych by oddać pełniej życie takiego właśnie człowieka.


 


Mnie osobiście ten film bardzo wzruszył. Dotyka bowiem kwesti uniwersalnych : determinizmu życiowego w jakimś stopniu ; odchodzenia z domu naszych dorastających dzieci ; miłości rodzinnej, wielopokoleniowej ; i talentu – co robimy z naszym, naszymi talentami ? Dajemy im ukryć się pod grubą kołdrą codzienności czy walczymy o nie na przekór wszystkiemu i wszystkim ? Pracujemy ? Rozwijamy ?


 


Trochę biblijnie to zabrzmiało, ale dotyka codziennie każdego z nas.


Film jest pełen humoru ale też wzruszających momentów i francuskiej muzyki Michel’a Sardou… Można iść na niego z dziećmi. A czy dostanie César’y? Okaże się to już dziś wieczorem.


 


Dieta:


Obiad: sałatka: ryż (80 g), ogórek (50g), pomidor (50 g), jajko na twardo, winegrette. Wędzony pstrąg (50 g), cukinie sautées z cebulą (200 g). Kostka czekolady, zioła.


 


Kolacja:  sałata z winegrettem, resztka kasz z ryżem pełnoziarnistym (180g), brukselka duszona z żółtą papryką (200 g), jogurt naturalny


 


 


czwartek, 19 lutego 2015

Propozcyja współpracy ? Nieaktualna ! Urządzanie biura i diety cd.

To będzie wpis codzienny, o tym co wokół mnie, nie o wszystkim oczywiście a tylko o wycinkach mojej codzienności. Jednakże wczoraj i dzisiaj rano spotkało mnie coś niecodziennego. Otóż dostałam maila z biura tłumaczy, z Poznania, że chcielby zaproponować współpracę, że milutko i cieplutko i że pozdrawiają, no a że się śpieszą bo pierwsze zlecenie należałoby do piątku popołudnia wykonać to proszą o szybką odpowiedź.



Przeczytałam ofertę, włączyłam komputer choć nie bardzo mi się chciało go włączać wieczorową porą ale, że szybko, to odpowiedziałam, że zgadzam się, że mieszkam we Francyji, że podatki tutaj płacę więc musielby przelać mi pieniądze i dołączyć fakturę. Podałam też cenę 20 euro za sprawdzenie znajomości języka przez ich klienta (5-10 minut) i zdanie im raportu z tego później.







Dziś rano otrzymałam odpowiedź, zdawkową, króciótką: Szanowna Pani, współpraca jest nieaktualna. Tym razem bez słodyczy natomiast z “best regards” choć to polskie biuro…







Nie wiem czy wszystkie firmy w Polsce tak pracują, mam nadzieję, że nie, ale w pierwszym momencie pomyślałam sobie, że:



  1. Robią sobie jaja…
  2. Nie są poważni…
  3. Nie potrafią pracować i komunikować się z osobami ludzkimi…
  4. Przestraszyli się mojego mieszkania we Francji? Robienia przelewu? Mojej ceny? Wszystkiego naraz i nie potrafią tego jasno powiedzieć, czyli wracamy do punktu 3 – kompletny brak sprawności i zasad komunikacyjnych.





Ciekawe doświadczenie… następnym razem jak jakieś biuro tłumaczeń napisze, że chce współpracować to nawet nie odpowiem, nie będę sobie głowy zawracać.







Dziś po części leniuchuję, po części kończę artykuł, a po kolejnej części jadę po meble bo urządzam moje biuro. Moje biuro to mały 7-8 metrowy pokoik wychodzący na mój taras. W jego okna wchodzą gałęzie drzewa figowego – obecnie bezlistnego – choć jeszcze kilka owoców zamrożonych fig z ubiegłego roku zwisa tu i uwódzie. Mam tutaj sporą szafę ścienna, białą, standardową, na podłodze parkiet dębowy, na ścianie obrazki z Kanady recznie malowane liście klonowe a na przeciwległej ścianie grafikę z Sankt Petersburga, którą kilkanaście lat temu przywiozłam. Plany miałam zupełnie inne ale w ostatniej chwili uległy one zmianie. Tak więc z tradycyjnego pomysłu i stylu przejdziemy do lat 1970 i mebli vintage… Pojawi się tutaj dość dziwne biurko z krzesłem, nie mi nie regulowanym  za to w futrze owczym a na przeciwko niego stanie nierozkładana błękitna kanapa. I żółty stoliczek owalny bym przy kanapie mogła swoją filiżankę postawić.



http://www.   maisonsdumonde.    com/FR/fr/   produits/fiche/      canap-2-places   -rtro-bleu-iceberg-   139103.htm



Zmiany, zmiany… może w końcu uda mi się dojść do afirmacji stylu, mojego stylu?



Każde pomieszczenie w domu będzie teraz zróżnicowane, w wyrazistym aczkolwiek innym stylu i zaczyna mi się to coraz bardziej podobać!







A na naszym stole:



Obiad: sałatka z endywi, ryż, fasolka płaska i zielona, ryba “colin” w sosie szczawiowym. Zioła kostka gorzkiej czekolady.



Kolacja: sałatka z selera z brzoskwnią ( moja ciocia pomysł mi poddała); reszta kasz z wczoraj, liście boćwiny duszone na oliwie z orzechów, jogurt.

środa, 18 lutego 2015

« Sacrifice » czyli « Horici Ker » Agnieszki Holland – kolejna wizytówka komunizmu// dieta cd.

« Horici Ker » Agnieszki Holland – kolejna wizytówka komunizmu// dieta cd.






« Sacrifice » czyli « Horici Ker » Agnieszki Holland – kolejna wizytówka komunizmu// dieta cd.


 


Gdy chorowałam ostatnim czasy, poszłam któregoś dnia do biblioteki miejskiej. I tam, zupełnie przypadkiem trafiłam na film Agnieszki Holland z 2014 roku. Wzięłam go do domu. Na początku nie udawało mi się w ogóle go odtworzyć bo albo nie było głosu, albo napisów – film jest w jęzku czeskim, albo obrazu. Po kilku nieudanych próbach zadziałał! Na odtwarzaczu samochodowym mojego syna…


 


Film składa się z 3-ech około 80 minutowych odcinków, jak mini-serial. W pierwszej części Holland przedstawia samo wydarzenie – podpalenie się publiczne Jana Palacha, na placu Wacława, 16 stycznia 1969 roku, jako rekację protestu na okupację Czechosłowacji przez “sowieckie świnie”. Druga część skupia się na politycznej interpretacji tego wydarzenia i nadanie jej oficjalnej to znaczy komunistycznie dopuszczalnej wersji. Trzecia część, najbardziej przejmująca i tragiczna poświęcona jest politycznej i symbolicznej negacji wydarzenia. Ukazuje ona symulację procesu, którego wynik jest od dawna przesądzony jak i publiczne negowanie rzeczywistości, prawdy.


 


To film surowy… to co uderza od pierwszych scen to atmosfera zamknięcia indywidualnego i kolektywnego, to niemożliwość uczynienia najmniejszego ruchu w społeczeństwie zamkniętym w swojej własnej niemocy i strachu. I tutaj film ten jest najbardziej zbliżony do książki Szczygła “Gottland”, o której pisałam w styczniu. Ta sama atmosfera, to samo napięcie, ten sam stan obrzydzenia komunizmem i jego zasadami.


 


Film ten w sposób bardziej wyrazisty jednak niż książka M. Szczygła pokazuje straty czechosłowackiej opozycji. Ten pierwszy poziom to studenci, ich organizacje, których istnienie stanie się niemożliwe po procesie wytoczonym przez rodzinę Palacha. Skorumpowani rodzice uniemożliwają coraz skuteczniej wszelki opór swoim uniwersyteckim dzieciom. Drugi poziom opozycji to ten reprezentowany przez rodzinę Jana Palacha, która po zniesławiających ich syna słowach partyjnego “apparaczika” pozywa go do sądu. Trzeci to ten słynnej i pięknej adwokatki Palachów, Dagmary Buresovej, która po aksamitnej rewolucji zostanie ministrem sprawiedliwości w wolnej Czechosłowacji i później Czechach.


 


Film Holland to niezwykły portrer społeczeństwa, które zostało złamane przez politykę, podzielony pomiędzy letargiczną egzystencję ( ta dotyczy większości), zwykłą służalczość oraz niecodzienny heorizm. To film, który wstrząsa samą historią Jana Palacha… nie tylko ofiary ognia ale też reżimu komunistycznego, który pokryjomu pozbawia go nawet grobu, trumny z ciałem… Te sceny są tak potworne, że trudno powstrzymać łzy.


 


Agnieszka Holland dokładnie zna i znała te ulice, te postacie, o których opowiada jej film. Była w Pradze w 1968 roku i kilka dni po śmierci Palacha. Była wtedy studentką słynnej FAMU. W jednym z wywiadów mówi: “Widziałam na własne oczy jak można było złamać ducha opozycji, który wydawał się niemożliwy do złamania… Ludzie zrozumieli (po śmierci Palacha i Zajica), że walka o wolność oznaczała ryzyko, ryzyko własnego życia”.


 


Film wyświetlany w Czechach poruszył współczesnym czeskim społeczeństwem “To było jak katarsis, ludzie z mojego pokolenia nie przekazali tej historii bo wstydzili się tego okresu tzw: normalizacji a raczej ich poddania się reżimowi…”


“Zresztą te społeczeństwa (post-komunistyczne) nie są jeszcze wyleczone: przeszły bowie mod pasywności służalczości do pasywności konsumpcji!”


 


Polecam wam gorąco ten film…


 


A dziś na naszym stole:


Obiad: sałatka z zielonej soczewicy z szalotką, papryką i pomidorem, eskalopka z indyka, kalafior, zioła, kostka czekolady gorzkiej.


 


Kolacja: sałata zielona z winegrettem, makaron pełnoziarnisty z sosem pomidorowym, resztka kalafiora, chleb, ser Abondance, jogurt naturalny. Zioła.  


 


sobota, 14 lutego 2015

Syn, łóżko i 6-sty dzień diety, której właściwie dzisiaj nie było…

Dziś odwieźliśmy Antosia do « połowy drogi » czyli do Luçon, gdzie czekali już na niego babcia i dziadek. Od lat umawiamy się w tym samym miejscu : albo przy McDonaldzie w Luçon albo przy Quick w La Rochelle. Wcześniej zdarzało nam się umawiać nad rzeką w Marans – to latem, tam piknik obiadowy i przekazanie sobie dziecka z walizką. Zawsze jemy razem obiad w tych okolicznościach… najczęściej w ostatnich latach w McDonaldzie.







Moja szwagierka ma jeszcze inną metodę przekazywania swoich dzieci dziadkom – na peronie dworca. Raz teść albo teściowa jadą do Paryża, wysiadają na Montparnasie tam czeka już szwagierka z dzieckiem, wózkiem, walizką i odprowadza ich tylko na inny peron, z którego za kilka minut odjeżdża TGV w przeciwnym kierunku. Sytuacja również możliwa na dworcu w Rennes.



Nasz syn do dziadków oddany. Jutro wieczorem na dworcu w Rennes nastąpi przekazanie Apolline… a w piątek rano na dworcu w Rennes przekazanie Léandre… Kuzyn z kuzynką spędzą więc prawie tydzień razem a nie widzieli sie od Bożego Narodzenia 2013 roku, no nie w Nowy Rok 2014 się widzieli. Z najmłodszym kuzynem Antek spędzi tylko niecałe 24 h, a jego siostra się z nim po prostu na dworcu minie. Po czym w sobotę poleci do północnej Finlandii (Laponie) ze swoimi rodzicami ale bez braciszka. My zaś w niedzielę ruszymy do Andory na drugi tydzień ferii.







Dzisiejszej wymianie towarzyszyła jednak jeszcze bardzo ważna sprawa. Otóż po miesiącach czekania i awanturze z października… mamy łóżko! Łóżko dla naszego syna, po jego ojcu… to łoże jest ze szlachetnego drewna (merisier) w stylu takim trochę napoleońskim. Antek teraz będzie miał cały pokój po tacie choć szafy nie będziemy mu ustawiać bo ma ścienną, drugiej nie potrzebuje. Ale będzie miał komplet łóżko, biurko śliczne, które dotąd było w moim biurze, ja zamówię sobie nowe w tym tygodniu, krzesło, lampę bankowca, szafkę nocną. Jednym słowem będzie miał super pokój, elegancki, no made by Ikea choć ją też lubimy, ale taki z klasą. Dziś rano żegnał ze łzami swoje dziecinne łóżko… w kolorze zielonym z głową misia… do tego miał zieloną szafę, komodę, stolik nocny made by Verbaudet… ale wyrósł!







Teściowa podarowała mi śliczny komplet pościeli z flaneli. Ucieszyłam się jak nie wiem co bo ja zmarźluch jestem i jak jesteśmy u nich to zawsze daje mi flanelową pościel i lubię ją bardzo zimą. Mam teraz, swoją własną biało-popielatą, elegancko wygląda. Już się pierze…







A dieta? Trudno mówić o diecie, gdy się w McDonaldzie jada choć ograniczyłam się do: sałatki, kanapki z rybą i butelki wody Evian… ale w kanapce były sosy brrr. Jedno co zauważyłam to jak człowiek jest na takiej zdrowotnej diecie, na której jestem od poniedziałku, to takie czytaj fastfoodowe jedzenie przestaje mu smakować… Bardzo rzadko jemy w fast-foodach, zazwyczaj podczas podróży bo wiadomo czego się spodziewać, niezależnie od kraju, i za ile… ale dziś nie mogłam skończyć tej kanapki.



Obiad więc poza dietą ale cała reszta jak najbardziej w diecie: śniadanie, podwieczorek, i za jakiś czas kolacja, która będzie taka jak wczoraj bo mi sporo curry z warzyw zostało. Kupiłam super wiejski chleb po drodze… ma roszponkę, zrobię sałatę…



Dobrego week-endu!




piątek, 13 lutego 2015

Jałta 1945 i Mińsk 2015 ? Oraz nieco osobistych wątków.

Nie wiem dlaczego skojarzyłam te dwa historyczne wydarzenia… 70 lat temu, a było to w lutym, prezydenci Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i pierwszy sekretarz parti ZSRR spotkali się na Krymie, w Jałcie. To spotkanie zapięczętowało na długie lata losy Europy i świata. Z jednej strony kończyła się 2 wojna światowa więc Jałta przygotowywała pokojową egzystencję po tym konflikcie, z wyprzedzeniem, zakładając, że… z drugiej strony decyzje podjęte wtedy na Krymie w atmosferze chaosu i ogólnego nieprzygotowania zniewoliły wiele narodów na długie, długie lata.







Trudno więc pamiętając o tym wydarzeniu nie porównywać go z tym czego świadkami pośrednimi, byliśmy w ostatnich miesiącach i dniach. Co prawda kolejna konferencja “pokojowa” nie odbyła się tym razem na Krymie ale go dotyczyła w sposób pośredni i bezpośredni. Jak w przypadku Jałty i tutaj nie było wiadomo do ostatniej chwili czy prezydent Putin się pojawi… Jak i w Jałcie uchawolono deklarację, po 16 godzinach rozmów, która i podczas debat i zaraz po nich nie jest przestrzegana w najmniejszym stopniu… Przypomnijmy, że w Jałcie chodziło o Deklarację o Wolnej Europie… nie przestrzeganej od 1945 roku…







Wydaje się, że 70 lat po Jałcie politycy tzw : « zachodu » nadal nie rozumieją ani systemu wartości, ani mentalności, ani sposobu rządzenia… tych ze wschodu. Cały czas wydaje im się, że mówią tym samym językiem. Są przekonani o tym, że takie koncepty jak: władza, moc czy mocarstwowość, wojna, terytorium a nawet Bóg… I jeszcze wiele innych znaczą zupełnie to samo dla Rosjanina, dla Sowieta, dla Ukraińca, dla Francuza czy Niemca. Rzeczywistość jest jednak zupełnie różna, diametralnie różna.



Gdy dziennikarz TV Noworosija filmując spalone czołgi pod Donbasem krzyczy w efir “Bóg jest z nami i Rosja jest z nami! Na Warszawę! Na Londyn!”  to znaczy to wiele, odzwierciedla tę brutalność i niechęć do jakichkolwiek negocjacji i do pokojowego współżycia w ogóle.



Putin nie ustąpi. Nie ustąpi doputy dopóki nie będzie miał albo władzy w Kijowie pod swoją ścisłą kontrolą, albo wschodniej Ukrainy w swoich rękach – ile tego terytorium? Nikt nie wie… Bo nie chodzi tutaj o jakieś racjonalnie wytłumaczalne na demokratyczną modłę interesy, a raczej o to, że mocarstwo oznacza – terytorium, władza oznacza – ja decyduję, robię sam, określam i oceniam.











Ze spraw osobistych…



Dzieciaki wyleciały dziś ze szkoły z okrzykiem “Vive les vacances” czyli “Niech żyją wakacje” bo właśnie zaczęły się 2 tygodniowe wakacje zimowe czyli narciarskie. Mój syn wrzeszczał ile wlezie dając upust ze swoimi kolegami ogromnej radości!



Ja z koleji w pracy miałam dziś egzaminy ustne ostatnich klas gimnazjum… Po tygodniowym stażu w przedsiębiorstwach i przygotowaniu pisemnego raportu uczniowie prezentowali ustnie swoje doświadczenia ze świata zawodowej pracy. Moja komisja przesłuchiwała 8 uczniów. Zajęło nam to trochę ponad 2 h… Jedni bardzo się denerwowali, aż nie mogli mówić, inni płynnie i gładko… To ich pierwszy ustny egzamin w wieku 14 lat… przeżycie!







O 16h też rozpoczęłam wakacje… miło jest.







I dziś 5 dzień diety…







Obiad: grejpfrut na przystawkę, purée z grochu (pois cassées) z oliwą z orzechów, sardynki pieczone z cytryną w piekarniku, 2 mandarynki. Zioła, kostka gorzkiej czekolady.







Podwieczorek: banan, pół jabłka, garść orzechów, kostka czekolady, herbata z miodem.







Kolacja: curry z warzyw: kalafior, fasolka, marchew, i soczewica pomarańczowa; plaster szynki, jogurt, zioła.




środa, 11 lutego 2015

Zdjecia, ktore klamia; zakup mikrofali i diety dzien 3-ci

Wczorajsza wizyta kontrolna nie była taka zła jak się spodziewałam. Zatoki i nos nie są jeszcze zdrowe ale jest znaczna poprawa. Dostałam teraz nowe leki do wstrzykiwania w nos przez kolejne 2 tygodnie oraz nowe lekki wziewne. Jak sama laryngolog określiła “ najbardziej i najskuteczniej pomoże tutaj pobyt w górach” a to już niedługo! Gory podobno znakomicie działają na drogi oddechowe w ogóle, znacznie lepiej niż morze i ocean więc…







Wróciłam więc dzisiaj do pracy, może nie w pełnej formie ale w dużo lepszej niż 2 tygodnie temu. Co prawda na 4-tej i ostatniej lekcji mówić już za bardzo nie mogłam, ale dopiero wracam do zdrowia.



W szkole czekała mnie niespodzianka: prowadziłam moje pierwsze klasy gimnazjum, czyli 11-latków na specjalne lekcje prowadzone przez fotografa o zdjęciach, które kłamią. Byłam pełna podziwu bo fotograf miał idealnie skonstruowaną lekcję. Wychodząc od okresu starożytnej Grecji i Rzymu aż do czasów współczesnych pokazał dzieciakom jak bardzo uważnie i krytycznie należy spoglądać na wszelkie rzeźby, obrazy czy później już zdjęcia. Najbardziej interesująca okazała się jednak dla mnie druga część lekcji o współczesnym wykorzystywaniu fotografii w : reklamach, kampaniach wyborczych, zdjęciach mody, polityki i polityków a nawet promotorow nieruchomości itd…



Tłumaczył jaki efekt chciano uzysakć, jak dany obiekt wygląda naprawdę, jakich zmian dokonano i co z tego zostało. Wielce pouczająca lekcja! Dzieciaki wyszły zafascynowane i nie przestawały komentować “ proszę pani a kto by przypuszczał?”. No właśnie.







Jakże często dajemy się na te kruczki nabrać… codziennie, kilkanaście razy dziennie… Cieszę się bardzo, że są organizowane tego typu interwencje w naszych szkołach może ktoś coś zapamięta i będzie krytyczniej na otaczający nas świat spoglądał?







Pod moją nieobecność, dziś w południe, dostawca przywiózł nam mikrofalówkę. Kiedyś zarzekałam się, że nigdy nie kupię, że szkodzi…teraz zmieniłam zdanie i kupiłam obiekt nowej generacji. Wygląda bardzo ładnie, działa samo i ma pełno funkcji: pieczenie i grill, gotowanie na parze – coś dla mnie itd… posłuży!







Dziś 3 dzień mojej diety na odporność i powrót do formy…







Śniadanie – jak zwykle tyle, że zrobiłam sok ACE: pomarańcza, cytryna i marchewka..







O 10h30 przekąsiłam banana bo po śniadaniu o 6h20 nie jestem w stanie dotrwać do 13h15, do obiadu… I wypiłam małą butelkę wody Hépar z magnezem.







Obiad: sałata z winegrettem, spaghetti al dente ze smażonymi różyczkami brokuła z czosnkiem i z oliwą z oliwek ( brokuł gotowany według mojego chińskiego medyka traci 50% swoich wartości i prawie wszystkie składniki przeciwrakowe!). Do tego dodałam mięso pozostałe z mojej wczorajszej perliczki.



Zioła i kostka gorzkiej czekolady.







Podwieczorek: garść mieszanych orzechów, pomarańcza







Kolacja: zupa krem: dynia, marchew i imbir; ziemniaki gotowane i sardynki z oliwy – tak, tak podobno to mega zdrowe nawet z puszki!



Jogurt z łyżką suszonych żurawin i jagód wszelkiej maści.

niedziela, 8 lutego 2015

Do zakochania jeden krok...

Nie mojego oczywiście bo ja zakochana jestem z wzlotami i upadkami od kilkunastu lat… Czas na moją latorośl. I szczerze mówiąc nie myślałam, że 9-cio latki mogą się zakochiwać ? Ale okazuje się, że mogą ! Zaczęło się niewinnie, kilka tygodni temu od ciągłego poruszania kwesti damsko-męskich w antkowej klasie. Antka przyjaciel Marek-Antoni (Marc-Antoine) twierdzi od jakiegoś czasu, że na 13 dziewcząt w klasie conajmniej 7 jest w nim zakochanych. Skąd to wie ? Niewiadomo. Karmi jednak mojego Antka swoimi refleksjami.



W ubiegłym tygodniu zdażył się w klasie miłosny dramat, gdyż drugi przyjaciel Antka, Artur skompromitował się przed swoją ukochaną Jade. Otóż gile mu z nosa wyleciały na przerwie, nie mógł znaleźć chusteczki ani w swych spodniach ani w swojej kurtce. Zanim koledzy przybyli mu z pomocą Jade zobaczyła gile i przysłała liścik, że niestety nie może być już w nim zakochana po tym co widziała…







Takich opowieści mamy codziennie pod dostatkiem i tylko oczy szeroko otwieramy bo jakieś zbyt dojrzałe te nasze dzieci nam się wydają.







Kilka dni temu Antoś przyszedł do mnie ze zdjęciem swojej klasy… Kazał sklasyfikować dziewczyny. Najpierw miałam się wypowiedzieć które, w kolejności są najładniejsze… po czym, które wydają mi się najsympatyczniejsze. Matko i córko skąd ja mam wiedzieć ? Nie znam nawet dobrze ich imion !







Ale po trudach sklasyfikowałam. Antek promieniał! Jak się okazało jego wybranka, też w nim zakochana, zajęła drugie miejsce w mojej klasyfikacji, zaraz po Jade. A dziewczynka ta nosi imię – JOZEFINA – Josephine. Jest uroczą brnetką, jedną z najlepszych uczennic w klasie. Gra razem z Antkiem w teatrze i aż 3 sceny mają wspólne!







No i mamy… Josephine to i tamto, co chwilę jakieś przedmioty są przeznaczane dla Josephine… w tym tygodniu mam kupić jakąś kokardę do włosów, no wiesz mamo “taką piękną w kwiatki” rozumiem, że ma być we wzór Liberty… jak moda nakazuje… pieniądze jednak są antkowe, ale on nie wie gdzie kupić. Na Walentynki.



W piątek Antek zaczął uczyć Josephine gry w “rabattu” – typowo chłopięca, ona uczy go skakania w gumę… zapisała się też do jego grupy graczy na tablecie do Clash of clan…



Chłopaki wariują!



Koniec świata!

sobota, 7 lutego 2015

Polski i francuski czytelnik.




 

Jak podaje TP numer 5, a w nim Kalina Błażejowska, Biblioteka Narodowa ogłosiła wyniki najnowszych badań czytelnictwa w Polsce za 2014 rok.

I tak 41,7% Polaków przeczytało przynajmniej jedną książkę. Nad Sekwaną (badania IPSOS Media CT) 70% obywateli przeczytało przynajmniej jedną książkę w 2014 roku. I jeśli w Polsce notuje się wzrost w tej dziedzinie we Francji jest to spadek.

 

Jeśli przyjrzeć się tym cyfrom bliżej to oznaczają one, że 30% Francuzów nie przeczytało ani jednej książki czyli prawie co 3-ci obywatel. I ten co 3-ci obywatel jest mężczyzną w 58% przypadków, raczej w wieku powyżej 35 lat 79% przypadków i mieszkający w środowisku wiejskim. Ta populacja nie-czytających to też osoby nie mające komputera i dostępu do Internetu.

 

 W Polsce natomiast około 6 milionów obywateli powyżej 15 roku życia znajduje się poza “kulturą pisma” czyli nie przeczytało więcej jak 3 strony tekstu w ciągu miesiąca… Tylko 25% Polaków podarowało bądź otrzymało w prezencie książkę w ubiegłym roku. Z badań wynika również, że czytanie w Polsce jest zajęciem wstydliwym lub conajmniej nieistotnym. Tylko 8% dyskutuje o lekturach… dziennikarka sugeruje, że z pewnością chodzi o jurorów nagród literackich, pracowników wydawnictw, dziennikarzy i samych autrów książek.  

 

Nie wróży to dobrze polskiemu rynkowi czytelniczemy ani wydawnictwom, ani autorom czy lubiącym pisać jak ja.

 

Związki zaowodowe wydawnictw francuskich jak i Narodowe Centrum Książki twierdzą raczej, że poziom czytelnictwa nad Sekwaną napawa ich optymizem. Pierwszym powodem jest ilość czytelników kupujących książki papierowe – książka elektroniczna przebija się słabo około 11% ksążek na rynku ale ci czytający e-booki czytają też książki na papierze i to w sporej ilości. 76% Francuzów kupuje przynajmniej jedną książkę miesięcznie dla swoich dzieci i wnuków – to wielce pocieszające. 65% Francuzów twierdzi, że książka może silnie naznaczyć ich osobiste życie a 19% , że może wręcz je zmienić. I na koniec 40% Francuzów ma zaufanie do książek, a tylko 16% do codziennej prasy i TV. Nieczytający ufają w 30% TV…

 

Pośród 70% czytających Francuzów: 65% czyta 1 -3 książki miesięcznie, 12% 4-5 książek.

środa, 4 lutego 2015

Z antkowego kalendarza : wyjazdy, koncerty, mecze, staże i rekolekcje też…

Dziś po obiedzie, popijając z mężem kawę (on kawę, ja zioła) wpisywaliśmy w nasze kalendarze sprawy Antka. Co, kiedy, daty, godziny, jakie koszty o czym nie zapomnieć. I trochę się tego uzbierało. Antek notabene ma swój kalendarz szkolny, w którym wpisuje z tygodnia na tydzień zadania domowe i przewidziane sprawdziany – dość pełno w tym kalendarzu ma ! Jest jeszcze Sésam czyli kalendarz z Konserwatorium z kawałkami do grania, próbami zespołu, zadaniami z teorii muzyki.



Ten rok szykuje się napięty kalendarzowo dla najmłodszego członka rodziny. Na początek wyjazdy, które go niezwykle cieszą :

-          w kwietniu tydzień stażu chóralnego w kraju Basków : śpiew, ćwiczenia, zajęcia indywidualne z naczycielami śpiewu ale też jest to tydzień wakacji wielkanocno-wiosennych więc koledzy, ogniska, czuwania, marsze i sport !

-          Od 29 czerwca do 14 lipca TOURNEE : od Strasburga z szeregiem koncertów w katedrze w instytucjach Rady Europy, poprzez Alzację, Lotaryngię, Luxemburg – gdzie będą dla pary książecej śpiewali i po Belgię

-          Od 28 grudnia – RZYM i Watykan… festiwal chórów, zaproszenie… Nowy Rok we Włoszech

To z grubszych wyjazdów chóralnych…



31 maja Antoś będzie przystępował do 1-szej Komunii Świętej tzw : prywatnej tutaj we Francji, gdyż 1-szych Komunni nad Sekwaną są dokładnie 2 : publiczna i prywatna : publique et privée. Za dwa lata będzie ta publiczna. Ale pomimo moich pytań i dociekań nie zdołałam ustalić o co tak naprawdę chodzi w tym sakramencie w wersji francuskiej. Może ktoś tutaj wie ?



Mamy też w jego kalendarzu kilka wyjazdów na mecze tenisowe – po Akwitani i do Tuluzy. Są też rozgrywki golfowe regionalne w czerwcu, w których Antek bierze udział a jeśli się powiedzie to dalsze na jesieni.



W maju Antoś spędzi kilka dni na Rolland Garros w Paryżu… jak w zeszłym roku, jako młody gracz Ligii francuskiej.



Wczoraj przyniósł nam jeszcze dodatkowy dokument na wyjazd ,na 2-u dniowe rekolekcje wielkopostne do klasztoru Notre-Dame de Belloc, w kraju Basków. Klasztor benedyktynów zaprosił uczniów z ich szkoły na pierwszy week-end marca. Pytamy syna czy chce jechać… a on nam na to, że oczywiście, że chce bo cała klasa jego chce i jedzie. Dobra, załatwione. Najbardziej podeskcytowany jest tym, że będą zachowywać ciszę podczas posiłków i że będą rozmawiać o Bogu z mnichami “ rozumiesz to mamo z prawdziwymi mnichami, w sutannach i w ogóle”…

Przeżywa to strasznie…



Do tego co wyżej nie dodałam jeszcze naszych rodzinnych wyjazdów weekendowych, wakacyjnych, zagranicznych i krajowych… ani mojego sanatorium oj będą musieli sobie poradzić beze mnie…

wtorek, 3 lutego 2015

Z frontu chorobowego i cudowna niespodzianka od meza...

Byłam dzisiaj rano na kontroli ! Tak, tak zwlekałam się z łóżka o 7h41 bo choć wizytę miałam na 9h20 to prawie półtora godziny jest potrzebne na czyszczenie zatok i tkanek gardła oraz krtani. Mus to mus. Gorączki już nie mam więc o tyle dobrze.



Lekarka przyjęła mnie miło I … wypisała mi zwolnienie do przyszłego wtorku włącznie czyli do 10-tego lutego. Pierwszą jej myślą był 11 luty, następnie 12 i 13 do pracy – czwartek, piątek i dalej 2 tygodnie ferii zimowych. Ale na moją skwaszoną minę też zareagowała i odpuściła cały jeden dzień. Jak twierdzi antybiotyki mam do niedzieli wieczora, prowadzić samochodu się z nimi nie da to raz, a dwa nie wiadomo jak organizm zareaguje po odstawieniu antybiotyków. Trzeba czekać. Dodatkowym argumentem jest panująca epidemia grypy, której w żadnym wypadku nie mogę złapać. Nie mogę więc ani jeździć autobusem czy tramwajem, ani wchodzić do szkół i do sklepów jak narazie, ani iść do kina, opery czy teatru. Właściwie to nic nie mogę bo maszerować też nie mogę ze względu na ryzyku urwania ściegień, które będzie się jeszcze utrzymywać cały miesiąc po odstawieniu antybiotyku.



Aha, na słońce też nie mogę bo… plamy od lekarstw.



Nic tylko usiąść i płakać i worek po kartoflach sobie narzucić dla poprawy humoru…







Leczę się dalej… dziś dołączył taki ból twarzy i zatok, że biorę leki przeciwbólowe. Nawet palcem nie mogę dotknąć twarzy, tak boli.



Jednakże poziom streptokoków spadł znacząco – robiła dziś testy w gabinecie a to znaczy, że te antybiotyki działają i byle tak dalej!



 W lipcu czekaja mnie 3 tygodnie sanatorium... ciesze sie jak cholera!



W mojej szkole już nie kryją niezadowolenia z mojego znów przedłużonego zwolnienia. Odpowiadają półsłówkami. Stresuję się tym. Powiedziałam o tym ojcu mojemu, ale on się wkurzył i wykrzyknął: “Tacy mądrzy są to niech cię uzdrowią!”. I cóż ma rację…







Mąż jednak przyszykował mi i synkowi cudowną niespodziankę. Otóż w ostatnim tygodniu lutego, czyli ferii jedziemy w trójkę na 6 dni w Pireneje do Andory! Mamy zarezerwowany pobyt w 4* hotelu Princessa Ressort and SPA w malutkiej mieścinie obok stolicy księstwa. Chłopaki będą szusować, Antek zdobywać medale! A ja cóż z jazdy na nartach nici ale mogę spacerować i mam codziennie 2 h SPA kąpiele, masaże… fajnie będzie. Pobyt mamy z wszystkimi udogodnieniami: śniadania, kolacje, aperitiwy choć ja za wiele nie piję, wstępy do kręgielni znajdującej się w resorcie, do piano-baru wieczorami są koncerty i nawet tańce, na basen i Jacuzzi.







Bylebym tylko wyzdrowiała do tych cudowności. Antek będzie dziś przeszczęśliwy wieczorem jak się dowie…































    poniedziałek, 2 lutego 2015

    Chorowanie po francusku...

    Jestem poważnie chora. Zaczęło się « to » 8 stycznia i trwa do dzisiaj z drobną – 5 dniową przerwą. Przypuszczam, że z własnej winy doprowdziłam się do takiego stanu jednakże nie było to moim zamiarem by tak cierpieć i mówiąc brzydko zdychać  - dusząc się teraz swoimi własnymi wydzielinami koloru zielono-brunatnego !







    Tak… nie będzie to ani smaczny ani apetyczny wpis. Na gotowanie nie mam ani siły ani chęci. Na jedzenie zresztą też. Chciałabym wyzdrowieć ale jestem coraz bardziej zdeprymowana tą sytuacją i nie wiem czy i kiedy wyzdrowieję. Na razie mówię to cicho i nie chcę w to wierzyć ale na Boga nie wiem!



    Nie zdażyło mi się jednak jak do tej pory tak chorować i chorować tak długo… stąd może te moje czarne myśli z negatywną energią?







    Kaszlałam cały grudzień, wspomagałam się czym się dało w tym paracetamolem i ibuprofenem i dałam radę. Święta w Polsce były fajne ale tam też codziennie coś brałam a nawet sterydy przez kilka dni bo wydawało mi się, że mój stan zapalny w gardle nigdy nie minie. Wzięłam i nie minął.







    Wróciłam do pracy 5 stycznia. 8-smego, w czwartek miałam ciężki dzień. Byłam w pracy od 8h rano do 21h30 bo lekcje plus spotkania z rodzicami. Gdy wróciłam do domu dostałam prawie 40°C gorączki. Następnego dnia do pracy już nie poszłam. Lekarz zalecił tego samego dnia badania w klinice obok: rontgen, krew, skaner. Wykonano. Infekcja ulokowała się na prawym płucu. Wydawało się, że wszystko jasne: antybiotyki, leki wziewne, zwolnienie przedłużane co 3 dni zdołało utrzymać mnie w domu dni 10! W tym 2 week-edny.



    Wróciłam do pracy konsultując jeszcze w week-end pomoc lekarską bo nie czułam się najlepiej. Dostałam kolejny antybiotyk bo… zatoki, bo osłonowo… Brałam. Wspomagałam się czym się dało i byłam w pracy 4,5 dnia…



    W ubiegłą środę wróciłam z pracy koło 13h na oślep – dobrze, że wypadku nie spowodowałam bo mam sporo dojazdów a jak się człowiek źle czuje to z dojazdami jest poważny problem. Jak tylko dotarłam do domu okazało się, że mam 39°C gorączki… w pierwszym momencie pomyślałam – grypa bo przez dni pracy w szkole co lekcje wysyłałam po 3-4 dzieciaków z takim kaszlem i gorączką do pielęgniarki, że trudno było mi wyobrazić sobie co innego. Mamy tutaj epidemie.



    Notabene to bardzo francuskie jest – wysyłanie chorych dzieci do szkoły bo praca rodziców jest dużo ważniejsza od ich zdrowia… przerabiam to często, w moim własnym domu też… gdyż w naszym społeczeństwie nie ma czasu na chorowanie! Nie można go dostać nawet od lekarza, trzeba go wydębić i dobjać się i wracać do gabinetu co 2-3 dni po przedłużenie zwolnienia… bo rzekomo nie mogą dawać!







    Tego popołudnia wezwałam lekarza do domu z SOS Lekarze bo już żaden lekarz z pobliża  w tym ten, do którego muszę chodzić ( inaczej drastycznie ograniczają mi zwrot kosztów konsultacji w kasie chorych) nie miał miejsc. Gorączka rosła do 40°C… czułam się potwornie, sama w domu, na kanapie… Lekarz nieco się zaniepokoił i poprosił o telefon do mojego lekarza… dobrze, że się dodzwonił. W porozumeniu umówili mnie tego samego wieczoru, na 19h30 do tej samej kliniki na podobne badania.







    Ucieszyłam się bo szybko szło. Myślałam sobie, no teraz to mi pomogą w końcu… Na badaniach byłam z mężem. Trwały niecałą godzinę. Rezultaty wysłano na mój adres mailowy następnego dnia koło 14H… bardzo złe rezultaty. Przejęłam się. Pierwszy odruch – internet – sprawdzać co i jak co to znaczy… zestresowałam się jeszcze bardziej. Odłożyłam. Około 16h zadzownił mój lekarz, który też dostał mailowo wyniki. Coś pobrzdękał, że no tak, że jeszcze nie wiadomo… kazał brać PARACETAMOL 1 g 3 razy dziennie Iico 2 h mierzyć gorączkę i czekać do południa następnego dnia… Nawet się nie wkurzyłam. Połknęlam ten brak kompetencji i pomysłu na to co dalej w ciszy mojej sypialni, przy 39°C trzesąc się z zimna, oj z gorąca!



    Dopiero kilkadziesiąt minut później, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do mojej szwagierki w Paryżu, lekarza, co prawda okulisty ale po medycynie… rozmowy z moją chrzestną i rodzicami tak coś na mnie wpłynęły. Szwagierka kazała mi bezzwłocznie umówić się z innym lekarzem następnego dnia rano oraz z laryngologiem w pierwszej kolejności. Trochę sobie pokpiłam bo na wizytę u laryngologa to jest 15 dni czekania…







    Mój mąż jednak wkurzył się, co rzadko mu się zdarza, i w piątek rano wydzwaniał gdzie się dało prosząc lub wymuszając spotkanie z lekarzem. Nie wiem jakim cudem, ale się udało!



    Widzieliśmy i internistę i laryngologa. Wyniki moich badań są złe… laryngolog postawiła diagnozę po kolejnych badaniach i to bolesnych jak czort, że mam rozległą i ostrą infekcję bakteryjną w całych drogach oddechowych: zatoki, nos, gardło, krtań, oskrzela… tylko płuca narazie czyste, oby?



    Zwolnienie mam do… środy… nie wiem czy przedłużą… Gorączka ustapiła wczoraj ku mojej wielkiej radości ale dobrze nadal nie jest. Więc mam wątpliwości…







    Moje obecne leczenie to nic drastycznego ale jest męczące i ciężkie.



    Antybiotyk – 3-ci od 8 stycznia, na kolejne 10 dni… przez ostatni miesiąc 4 dni byłam bez antybiotyku. I jeszcze te zabiegi z maszynerią apteczną… wstrzykuję sobie do nosa, 3 razy dziennie od 60 do 120 ml płynu z lekarstwami rozpuszczonymi. Ten płyn mnie dławi i dusi ale muszę wytrzymać. Spływa on do gardła i dalej, część wypływa do umywalki brrr… Po czym muszę 15 minut odczekać. Teraz spraye do nosa i do gardła… kolejne 15 minut czekania przerywane krwawieniami… następnie maści do nosa by przestało krwawić i na gardło by też przestało krwawić… Jeść nie można ale nawet się nie chce… tylko wyzdrowieć by się chciało… I to bardzo!







    Kaszlę dalej… umyję włosy i padam ze zmęczenia. Teoretycznie w czwartek powinnam być gotowa do pracy… he, he dobry kawał, taki francuski! Na moich antybiotykach widnieje napis – Nie prowadzić. Niebezpieczeństwo! Czerwony trójkącik i cyfra 3… Do pracy jeżdżę samochodem bo nie mam jak dojechać inaczej…







    Coś spieprzyłam!



    Na pewno! Tylko co?







    Choroba nie jest wynikiem tylko i wyłącznie fizycznego zakażenia wirusem bądź bakterią jest zaburzeniem równowagi organizmu i wynikiem tego procesu… coś jest źle? Tylko co? I jak z tego wybrnąć teraz?