środa, 31 maja 2017

Sloneczny, 4 dniowy weekend na podparyskiej wsi. Francuska codziennosc rodzinnie. Czesc 89.

Szwagier przy swoim grilu... zabytkowym!

W ubiegla srode podrozowalismy wieczorna pora w strone Paryza. Moj szwagier a Stéphana brat, zaprosil nas na czterodniowy weekend do ich wiejskiego domu. I byl to wspanialy czas!pod kazdym wzgledem, oprocz wymiotowania malej Appoline w moim samochodzie, ale o tym pozniej!

Bylo goraco i slonecznie a ich wiejski, olbrzymi dom, na granicach departamentu Yvelines okazal sie chlodnym schronieniem.
Dojechalismy w srodowy wieczor kolo 23 godziny. Dzieci nie spaly! sic! Moja szwagierka, obecnie w ciazy z trzecim dzieckiem, stwierdzila, ze caly wieczor maluchy krecily sie jak baki bo ne mogly sie na kuzyna doczekac! W rezultacie poszlismy spac po polnocy, wszyscy, w tym maly Léandre, ktory ma niespelna 4 latka.







Rodzina nam sie powiekszy w koncowce sierpnia, o mala dziewczynke! Typhaine wciaz jednak pracuje i bedzie pracowac do konca lipca bo urlopy macierzynskie we Francji sa bardzo krotkie: 1 miesiac przed porodem i 2 miesiace po porodzie. Jest jednak w pelnej formie i tylko odrobine zwolnila...



W czwartek ruszylismy rano, ja i szwagier po zakupy, a dzieci jak to dzieci zabawa! Na czwartkowym obiedzie rozkoszowalismy sie grilowanymi szaszlykami a wieczorem, jak zwykle, bylismy na polu z konmi! Moj syn w ogole sie koni nie boi, maluchy szwagra tez nie wiec glasakli, przytulali, a ja bezpiecznie za ogrodzeniem ha, ha!





W piatek rano ruszylismy do Luwru. To jakies 65 km od naszej wsi. Appoline nie chciala na krok opuszczac kuzyna i chciala koniecznie zbaczyc Mona Lise Da Vinci. Pojechala wiec z nami... ale sie bidula tak zestresowala w moim samochodzie, ze jedzie, ze z nami, ze z Antkiem, ze zanim do Paryza nie dojechalismy zwymiotowala nam az 3 razy! Zatrzymac sie nie bylo gdzie, az do Neuilly... mialam dwa woreczki i karton po ciastkach. Udalo sie uniknac zabrudzenia samochodu i jej sukienki! uffffffff!!!! Ale zestresowalam sie troche i nawet zaproponowalam powrot do domu, ale Appoline chyba musiala sobie cos udowodnic bo kategorycznie odmowila powrotu do domu na wsi.

Na obiedzie w restauracji wszystko zjadla, miala forme i dalej poszlo juz gladko.

Luwr... ponad 2 godziny zwiedzalismy galerie Dénon... bo tam sa dziela Léonarda... dzieciaki zafascynowane!!! I zainteresowane.

Wrocilismy na wieczor; ktory spedzilismy w ogrodzie zajadajac czeresnie prosto z drzewa! Mniam!








W sobote, od rana, towarzystwo jezdzilo konno az do obiadu, najmlodszy tez! tylko nie ja! Bo ja nigdy na koniu nawet nie siedzialam... no raz wsiadlam w Pornichet i sie boje...

popoludnie w ogrodzie... i na bieganiu he, he bo chcemy trzymac forme.

Wieczorem czekal na nas spektakl dzieci. Bo kuzyni, za kazdym razem jak sie widza przygotowuja spektakl. Tym razem byl wyjatkowy. Antek z Appoline napisali sztuke teatralna, spora... bo trwala z 10 minut, 5 stron A4... wymyslili cala historie, zrobili drobne dekoracje, wciagneli w nia Léandre'a... genialne przedstawienie zakonczone dwoma tancami, cwiczyli choreografie... i wierszem dla mam bo w niedziele byl dzien matki we Francji.

Fajnie nam sie gadalo, jadlo, wspominalo... dobrze nam sie spalo i pieknie sportowalo.
Cudowny czas!






wtorek, 30 maja 2017

Nostalgicznie... w mojej codziennosci...

Slucham Zbigniewa Wodeckiego... w biurze francuskiego liceum...

Tydzien jest ciezki bo 6 rad pedagogicznych plus lekcje w pelnym wymiarze, plus matury w klasach europejskich z rosyjskiego jutro. Wiec na bezczynnosc nie narzekam.

Ale... mysle, tez... nastroj nostalgiczny.

Moze jutro wieczorem uda mi sie napisac o minionym 4 dniowym weekendzie na wsi.

Pozdrowienia z zachmurzonego ale wciaz goracego Bordeaux.

sobota, 20 maja 2017

Spory sukces Antosia i przetrenowanie kolana... czyli Francuska codziennosc: Czesc 87.

Zacznijmy od sukcesow... Wczoraj, pod wieczor dowiedzielismy sie, ze nasz syn zajal 41-sze miejsca na ponad 260 000 uczniow pierwyszch klas francuskich gimnazjow! Radosc byla ogromna i tym wieksza, ze calkiem niespodziewana.
Wmarcu bowiem odbyly sie ogolnonarodowe testy z matematyki. 20 zadan od prostych po bardzo trudne, 55 minut. Wszyscy uczniowie francuscy poza nieobecnymi oczywiscie do nich przystepowali. Moj syn w ogole bez zadnego przygotowania bo nic nam nie raczyl powiedziec. Rano sie dwiedzielismy, ze dzis sa testy z matematyki.

I wczoraj opublikowano wyniki... lekki opad szczeki nas rodzicow i oczywiscie wielka duma. Antek "gazuje" jak sam to sobie tym slowem okresla cokolwiek ono znaczy.

Zdziwienie jest tym wieksze, ze jego oceny w ty roku z matematyki nie naleza do najlepszych... jest moze 25 ty w swojej klasie na 32 uczniow... ja nie moge zniesc jego nauczyciela od matematyki i sposobu w jaki traktuje dzieci. A tutaj prosze taka niespodzianka. Drugi w swojej szkole na 9 klas po 32 uczniow w kazdej klasie i 41-szy we Francji... Calkiem niezly wynik! W jego szkole natomiast cialo pedagogiczne twierdzi, ze Antek jest literacki bo ma znakomitewyniki z francuskiego, jezykow obcyc czy historii i geografii. A ja w sumie nie wiem jaki jest? Jest jaki jest! Kochany synus!

Oprocz sukcesu matematycznego mamy sportowy przestoj i to az 3 tygdoniowy na poczatek. Antek ma zdiagnozowany od czwartku, przez lekarza sportowego syndrom Singing Larson Johansson. To z przetrenowania w fazie wzrostu. Przypadlosc bardzo popularna i powszechna u mlodych sportowcow.  Sciegno w kolanie naciska na kosci, te sa w fazie wzrostu i niesttety nieco je uszkadza... gdy pojawia sie bol trzeba zrobic przerwe w sporcie i chodzic na masaze.

Masaze u fizykoterapeuty beda od poniedzialku. Sportu zakaz jest na 3 tygodnie... Antek w placz... ale trudno sie mowi. Musi przezyc...i ten okres dla niego trudny i nudny.

O odrobinie luksusu, zmeczeniu, fryzjerze i innych sladnikach francuskiej codziennosci jutro...

niedziela, 14 maja 2017

Znowu Tenis! I do tego nowy Prezydent... Ja dumna Francuzka. Francuska codziennosc: Czesc 85.



W Bordeaux rozpoczal sie wczoraj coroczny turniej ATP. Antek jak zwykle jest zaangazowany jako zieracz pilek i widz. Z przyjacielem z klasy, Arturem i z jednym z graczy Ymer, rodem ze Szwecji kolejny dzien na kortach i na trybunach.

Czeka nas intesywny tydzien sportowy. Antos bedzie cala srode popoludniu gral tam w turnieju mlodych talentow. Ja juz ledwo dysze, ale moj syn jest w znakomitej formie. 

Na wtorek zapowiadaja upaly do 30°C wiec bedzie ciezko. Nie wspominajac szkoly, lekcji do uzupelnienia,  godzin pracy w domu. 

Dzisiejsz poranek natomiast spedzilismy przed TV! My, ktorzy rzadko kiedy ten ekran wlaczamy bo nigdy nie ma czasu by sobie usiasc i na cos sie gapic. Dzis bylo inaczej bo od rana trwaja uroczystosci zaprzysiezenia nowego prezydenta. I uroczystosci te sa wyjatkowo piekne, ich symbolika bogata i wielce znaczaca a i emocji tez nie jest malo.

Nasz nowy prezydent Macron, jest niezwykle godny swojej nowej funkcji. Zadnego faux pas. Jego przemowy sa blyskotliwe, wypelnione trescia i wiedza. I chyba to bedzie go wyrozniac najbardziej od poprzednikow. Od czasow Mitterand'a nie mielismy jeszcze tak inteligentnego prezydenta i otoczonego tak wyjatkowej klasy ludzmi. 
Bardzo mnie to cieszy i chyba nawet troche wiecej... dumna jestem z tego, ze jestem tez Francuzka!

I w koncu mamy powrot Pierwszej Damy... pieknej, inteligentnej i nietypowej... po duzo starszej od swojego meza prezydenta. Narazie sie jej przygladamy wszyscy... podziwiamy stroje, uczucia, ktore sobie ta prezydencka para okazuje publicznie... 
Czekamy na cd... 

sobota, 13 maja 2017

Francuska drozyzna! Francuska codziennosc: Czesc 84



Koszty zycia we Francji sa coraz bardziej znaczace... a zarobki? No coz... nie rosna. Albo rosna tak wolno i w takim wymiarze, ze trudno cos z tym fantem zrobic. Pomyslow na wieksze pieniadze brak oprocz zagrania albo i regularnego grania w totolotka!

W ubieglym tygodniu dostalismy obuchem po glowie... Chcemy bowiem kupic mieszkanie w Bordeaux. Domki, jak doszlismy do wniosku po mieszkaniu tutaj prawie 3 lata sa zupelnie nie dla nas. Nie lubimy domow i domkow! Przyczyna prosta... tarasem, roslinami, garazem zajmuje sie TYLKO ja... a ja nie daje rady ze wszystkim i mam tez inne priorytety w zyciu niz malowanie, sprzatanie i sadzenie roslin. Stéph ma to gdzies... on jedzie rano do pracy, wraca pozno wieczorem i w weekendy chce odpoczywac a nie podlewac, porzadkowac czy co tam jeszcze innego robic. Zapadla wiec decyzja o zmianie lokum na mieszkanie, najlepiej w naszej poprzedniej dzielnicy, na pietrze, w starym budownictwie...

I wszystko byloby pieknie i ladnie gby nie okazalo sie, ze CENY skoczyly o 12% w 2016 roku, o 4% od poczatku tego roku... wynik jest taki, ze 1 metr mieszkania tam, gdzie chcemy mieszkac kosztuje ponad 5000 euro!!! sic! w miescie prowincjonalnym, gdzie zarobki nijak sie maja do tych paryskich.

Tak wiec na nic nasze wysilki oszczednosciowe... bo wkladajac 80% tego co mamy i dobierajac kredyt na 200 000 euro na 20 lat... mozemy sobie kupic 90 metrow kwadratowych a to dla moich panow jest stanowczo za malo...

Tak wiec ostro sie klocilismy, negocjowalismy, i szukalismy rozwiazan...
Ja nie mam nic przeciwko innym dzielnicom, w tym tej, w ktorej mieszkam, ale moi panowie stoja okoniem. Tutaj ceny sa nieco nizsze. Stac nas na spory dom pod miastem, nawet w gminie przyklejonej do miasta i to z ogrodem, ale moja rodzina krzyczy NIE. Ma byc w miescie i blisko centrum. A tutaj nas nie stac na to na co chcemy...

Spekulacja na nieruchomosci plynie wartkim potokiem w Bordeaux, bo za kilka tygodni bedziemy oddaleni o 2 h pociagiem od Paryza. Naplyw ludnosci jest ogromny. Miasto jest sliczne, wciaz w jakis konkursach wygrywa, przez UNESCO docenione to i... sa wynik tego stanu rzeczy...

Wczoraj po dniach negocjacji, okazalo sie, ze wybierzemy chyba inna opcje... przeprowadzka na wynajete... mieszkanie takie jakie chcemy, w dobrej dzielnicy ale wynajete do czasu ustatkowania sie cen...czyli jak zapowiadaja specjalisci jakies 3-4 lata.

Mi to juz w sumie wszystko jedno bo bic sie z mezem i zyc w nerwach nie zamierzam.


Ceny na zywnosc tez wciaz rosna...
Jak co czwartek bylam po zakupy. 124 euro zostawialam w: warzywno-owocowo-serowo-miesno-rybnym... na 3 osoby na tydzien... dopelnilam ogolnospozywczymi za 80 euro i mrozonkami za 23 euro... razem ponad 220 euro na tydzien na tak zwane zwykle zycie, bez gosci, swiat i ekscesow. Faktem jest, ze jemy zdrowo, kupuje duzo zywnosci ekologicznej, nie kupuje slodyczy, napojow slodzonych, alkoholu oprocz czerwonego wina czy papierosow.  Najdrozej kosztuja mnie warzywa 55 do 60 euro tygodniowo ale jemy ich 1,5 kilograma dziennie! na nas trzech... jest tego troche.

Stanialy tylko podroze, sprzety elektroniczne czy ubrania.. ale tego nie kupuje codziennie i jak kupuje to zawsze z wielka obnizka. W ubieglym tygodniu zamowilam sobie dwie pary balerinek... powinnam po sklepowej cenie zaplacic za nie 326 euro ale zaplacilam 126... mam swoje sposoby.

Jednym slowem zycie we Francji jest strasznie drogie. Ceny wciaz rosna, zarobki mniej ale staramy radzic sobie z tym co mamy i zaoszczedzic kazdego miesiaca na "zas". Czasem bywa ciezej czasem lzej. Ciekawe jak bedzie za Macron'a?

niedziela, 7 maja 2017

Brawo Francja, Brawo Francuzi!

Brawo Francuzi! Nie dalismy sie ekstremizmom.... Jest nas dwa razy wiecej niz tych pelnych nienawisci.
Brawo Emmanuel Macron!

Poranek w operze i na wyborach. Francuska codziennosc: czesc 83.

Opera

Przez jakis czas bede musiala pisac bez polskiej czcionki. Moj stary komputer ledwo dyszy i zrobienie na nim czegokolwiek to conajmniej godzinna strata czasu. Nowy kupie dopiero we wrzesniu jak wyjdzie na rynek IMAC, to znaczy jego nowy model. Tymczasem pozostaje komputer pracowy meza albo tablet.

Dzisiejszy poranek zaczal mi sie kulinarnie... mieso po japonsku, ptysie z kremem limetkowym... o tym jednak na blogu obok. Musialam jednak o 8 h wstac by sie wyrobic z kuchnia i na 11h do opery. Z racji antkowego wieku jestesmy fanami porannych koncertow i oper bo sa krotsze czyli dostosowane do dzieci i rodzin. Trwaja 1,5 godziny zamiast 3!
Dzis tez bylo pieknie... opera Bizet'a, fragmenty "Lowcy perel". I tak od tych 11 lat moje dziecko edukuje operowo, filharmonicznie i w kazdej innej dziedzinie. Uwazam to za swoj obowiazek.

Szef choru naszej narodowejopery wyjasniajac dzieciom i niewyksztalconym doroslym ( na poczatku pytal kto jest w operze po raz pierwszy  i kilku doroslych podnioslo rece) na czym polega praca choru w operze, a ktory jest Wlochem wyglosil przy pkazji przemowe o Bogactwie roznorodnosci! I tym trafil do naszych serc.
W Bordeaux w naszym chorze spiewaja bowiem Rosjanie, Bulgarzy, Hiszpanie, Koreanczycy, Japonczycy itd... i to i kompetencje tych osob sprawiaja, ze obcujemy z KULTURA na takim poziomie... a nie zamkniecie granic, nie przyjecie migrantow czy wszelkie inne pomysly FN. 

Po porannej, wiosennej operze i spotkaniu kilku znajomych ruszylismy w drodze powrotnej glosowac...

poniedziałek, 1 maja 2017

Wujek Edzio. Lekcja miłości ?


Edzio



Zadzwonił wczoraj wieczorem, koło godziny 18… i może nie był to przypadek po mojej wczorajeszej refleksji ?

Zabrzęczał cicho mój tablet na biurku a ja akurat na komputerze poprawiałam redakcję mojego tekstu. Odpowiedziałam od razu. Zawsze mi się oczy śmieją jak wujek Edward dzwoni. A ostatnio to on dzwoni częściej do mnie niż ja do niego. Zazwyczaj dzwoni w niedzielę na Facetime.

 

28 lipca wujek Ed skończy 87 lat. Mieszka w prowincji Manitoba, w miasteczku Brandon, na południu Kanady. Jest synem polskich emigrantów, przybyłych tutaj na samym początku XX wieku: Genowefa i Mikołaj do Kanady, przez Atlantyk, dotarli. Edward urodził się już tutaj, w Nepawie.

 

W 1950 roku, w maju ożenił się z moja ciocią Marylą, córką siostry mojego dziadka, która przybyła tutaj z mężem z Wołynia, kilka lat później. Piękna to była para, która dzisiaj spogląda na nas z czarno-białych zdjęć. Maryli już nie ma. Ed został sam.

 

Nadal mieszka w domu, w którym już jako emeryci zamieszkali z ciocią, kilkanaście lat przed jej śmiercią. Sam robi sobie zakupy, sam sprząta, sam jeździ samochodem, sam gości przyjmuje, sam działa w swojej parafii, gdzie dwa razy w tygodniu rozdaje ubogim posiłki i ubrania. Bo wujek Ed to taki kochany wujek, z dobrej katolickiej, polskiej rodziny. Choć nigdy w Polsce nie mieszkał i odwiedził Polskę dwa razy, po polsku mówi dość dobrze.

 

Nasza wczorajsza rozmowa, jak zawsze przepełniona była śmiechem. Bo Ed to taki typ… rzadko się skarży albo prawie wcale. Wczoraj dzielił się ze mną radosną nowiną – narodziny 14-stej prawnuczki Michael’i. Razem wnuków i prawnuków Ed ma 31 sztuk… do tego         6-cioro własnych dzieci plus ich żony i mężowie razem 43 bliskie osoby.

 

Z dumą mnie wczoraj informował, że on na każde ich urodziny kartki wysyła, każdemu, nawet bobasom… ma wszystko zapisane i pamięta. Każdego dnia wnuczki i wnukowie (lokalni) oraz ich żony i mężowie go odwiedzają. Nie ma takiego dnia w tygodniu by Ed był cały dzień w domu sam. Przjeżdżają, mówią do niego “dziadzi” i tulą się.

Co jakiś czas robią razem pierogi… wtedy Ed dzwoni do mnie i mówi 236 pierogów my zrobili dzisiaj!  - zaciąga trochę jak kresowiak.

Jego lodówka jest obklejona zdjęciami dzieci, wnuków i prawnuków, każdy kalendarz w domu to dzieło jakiegoś wnuka. Na lodówce są też zdjęcia Antosia mojego choć on wnukiem nie jest…
 







Ostatnia nasza wizyta u niego, latem minie 3 lata, do dziś, we wspomnieniach, jest ona cudownym momentem.

I tak się zastanawiam czy znów nie pojedziemy? Latem chyba nie wyrobię się, ale za rok, jeśli Ed będzie jeszcze żył, a wierzę, że będzie… to dlaczego nie? Choć Antek będzie przez 3 tygodnie w Chinach więc trzeba będzie się zorganizować.

 

Te zdjęcia ilustrują chyba najlepiej relację jaką Antek ma ze swoim wujkiem, który choć z bardzo daleka wciąż mi kibicuje we wszystkim… przez Facetime…
Wiesz co wujku? Kochamy Cie!